środa, 18 grudnia 2013

holidays are coming...!

Okej, jak zwykle, Kasia długo nie pisała, przepraszam samą siebie za moje lenistwo, ale cóż mogę zrobić. Jak to zwykle bywa nie działo się, nie działo, a potem lawina do opisania.

W zeszłym tygodniu miałam kilka babysittingów, także w piątek i sobotę, ale w czwartek Sarah zapytała czy wyjdę wieczorem, bo to jej ostatni weekend w Mediolanie, a po świętach już nie wraca do Włoch. Zgodziłam się, ale dzieci długo nie mogły zasnąć, Arianna powiedziała, że się boi i zapytała, czy mogę się z nią położyć. No i gdy tak leżałyśmy to mi samej też zaczęły zamykać się oczy. Gdy w końcu poszłam do swojego pokoju była 22.30 i nie wiedziałam czy opłaca mi się iść. Hości co prawda wrócili do domu zaraz jak dzieci zasnęły, ale taaaak chciało mi się spać. Wysłałam smsa do dziewczyn, gdzie są. Gdy nie odpisywały po 10 minutach już miałam przebierać się w piżamkę, ale zadzwoniła Sarah, że są w Loolapaloosa (co za nazwa dla baru???) i mam przychodzić. No to poszłam. Przy wejściu do baru nikogo nie było, więc pytam ochroniarza czy tu jest wejście i czy mogę wejść, on na to czy jestem sama. Moim jakże płynnym włoskim powiedziałam, że moje koleżanki już są w środku, a ja musiałam pracować i nie mogłam przyjść wcześniej. Zapytał mnie skąd jestem, bla bla, i weszłam, a tam co? Moje koleżanki au pairki tańczą na barze. Chciały mnie tam wciągnąć w kurtce, ale poszłam ją zdjąć, zamówiłam drinka i cóż mogłam zrobić jak tylko przyłączyć się do tego szaleństwa? Tak oto pierwszy raz Kasia tańczyła na barze. Ktoś poprosił mnie do tańca, ale tańczyliśmy nie jak na dyskotece tylko za rączki z obrotami, itd., a że było tam dość tłoczno to wokół nas utworzył się mały krąg przestrzeni, haaha :D Później poznałyśmy kilku Włochów, którzy postawili nam tequillę. Potańczyłam, pobawiłam się i poszłam z Sarah do domu. Zasnęłam około 4, a o 8.30 musiałam wstać, żeby jechać po Patrycję na lotnisko! <3

Najpierw pojechałam do Giulii, a potem z nią samochodem na lotnisko. Tego samego dnia pojechałyśmy do centrum miasta, poszłyśmy na lody i mały spacer. Nie miałyśmy dużo czasu, bo o 6 musiałyśmy być w domu. Babysitting. Ale za to na kolację Hości zamówili pizzę i było bardzo fajnie. Gdy dzieci zasnęły dłuuuugo rozmawiałyśmy z P., o północy obudziła się Arianna, więc położyłam ją na chwilę w moim łóżku, a gdy już prawie spała przeniosłam do łóżka Hostów. Następnego dnia były urodziny Patrycji. Sto lat w czterech językach zostało odśpiewane, świeczka zdmuchnięta, prezent odpakowany. Później caaały dzień zwiedzania, robienia zdjęć i rozmowy. Wieczorem aperitivo w barze "Manhattan", plany zwiedzania USA... :D No i poleciała, ja też już chciałam, nawet rozmawiając z mamą uroniłam łzę.

Makaron i pizza wychodzą mi uszami. Zjem jeszcze trochę i zmienię się w kawałek makaronu! Nie mogę się doczekać barszczyku, pierogów, ryby w pomidorach, pierniczków...! <3 A potem znowu pasta, gnocchi, pizza. :D

No ale jeszcze kilka dni.

W poniedziałek była imprezka świąteczna w szkole Bianci. Zdążyłam z bliźniakami tylko na wyżerkę, bo oni nie mogli wcześniej wyjść z przedszkola. Czułam się tam niekomfortowo. Za tłocznie, za ciepło, za dużo dzieci biegających i mających głowy na wysokości mojego łokcia, a tu jeszcze trzeba pilnować czy Michele czegoś nie psuje. Następnego dnia, na przedstawieniu w szkole A. i M. było dużo lepiej. Przedstawienie było słodkieeee. Śpiewali 4 albo 5 piosenek. Miki popłakał się na scenie i widząc jego smutną minkę miałam ochotę tam pobiec i go stamtąd zabrać, obok mnie Hości mieli podobne odczucia, ale nie dało się tam przejść, bo ludzie siedzieli na podłodze. W końcu nauczycielka to zauważyła
  i wzięła go na kolana. Poza tym troje dzieci zasnęło podczas śpiewania piosenki. :D Było bardzo sympatycznie.

Za 5 dni jadę do Polski <3

To teraz trochę zdjęć:


 hu hu ha hu hu ha, nasza zima zła ;c
 ryneczek świąteczny koło Duomo


 ryneczek świąteczny przed zamkiem


 włoskie lody najlepiej smakują w zimę :D hah



 choinkaa <3
 jako że z drzwiami coś się porobiło musiałam lecieć z 9. piętra otworzyć dostawcy
 prezent :D












 co za okropność, ohydki, wyglądają jak z chińskiego sklepu, a kosztują 530 euro, moda.. moda...

 taaaki duży prezent
 przecież po Mediolanie byle czym się wozić nie można...
 słodkości, słodkości <3






2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ugryzę Cię w kostkę za te moje zdjęcia!!!!
    <3

    OdpowiedzUsuń