niedziela, 22 września 2013

z Hiszpanii do Włoch...

...czyli jestem już w Mediolanie - już od 1,5 tygodnia, ale nie miałam internetu na moim komputerku, więc nie mogłam opublikować posta, którego napisałam jakiś czas temu, oto on:

12.09.2013

Jestem w Mediolanie! :D

Ale od początku... W środę – 11.09. rano (zaraz po tym jak Julia i Carla przestały na mnie leżeć) dopakowałam ostatnie rzeczy, w tym czasie Hostka kąpała dziewczynki. W pewnym momencie przychodzi z dwulatką na rękach i mówi, że mam iść po Hosta, bo chyba będą musieli jechać z nią do szpitala – ja już się przeraziłam co się stało, ale okazało się, że to tylko draśnięcie – rana cięta, wykonana przez lecącą zabawkę (wyrzuconą przez pięciolatkę – a jakże...), pomiędzy powieką a brwią. Ze szpitala dwulatka wróciła z przeźroczystym plasterkiem, dzięki któremu rana szybciej się zrośnie i nie zostawi po sobie śladów.

Po tej przygodzie zjedliśmy śniadanie – pierwszy i ostatni raz zjadłam w Hiszpanii na śniadanie jajka z kiełbaskami, a nie ciastka/ płatki/ chleb z dżemem. Dostałam od nich czapkę i szalik jako prezent pożegnalny. Pojechaliśmy na lotnisko trochę wcześniej niż to było konieczne, gdyż tego dnia Katalończycy tworzyli ludzki łańcuch przechodzący przez całą Katalonię i zamykali drogi. Odprawiłam bagaż, poszliśmy na kawę, a po pożegnaniu, w czasie którego znowu uroniłam łzy (ja, tylko ja, ja nie wiem, nieczuli ci Hiszpanie xp) poszłam na kontrolę bagażu podręcznego i przeszłam przez bramkę. Ale... Nie tak szybko.

Pierwsze podejście do bramki – zapomniałam wyjąć telefon z tylnej kieszeni spodni.
Drugie podejście – znowu piiik piiik.
Po obszukaniu – na lotnisku potrafią sprawić w 2 minuty, że czujesz się jak kryminalista – okazało się, że to moje buty <facepalm – taka oczywistość> - miałam trampki z metalowymi kółeczkami...

Jeżeli więc nie chcecie być obszukiwani na lotnisku i pozbawić się szansy na wątpliwej przyjemności spacer po lotnisku bez butów polecam baleriny, a do tego spodnie z plastikowymi guzikami lub sukienkę/ spódniczkę i brak paska ze sprzączką.

Gdy już spakowałam do walizki aparat i laptop, do kieszeni komórkę i włożyłam buty udałam się do sklepu, w którym nic nie kupiłam, bo mimo tego, że polubiłam latanie to się denerwowałam (chyba bardziej samym wejściem do samolotu niż lotem) i nie mogłam myśleć o jedzeniu czegokolwiek, na alkoholach się nie znam, gazetek po hiszpańsku nie rozumiem, a chińskie pamiątki z Barcelony były beznadziejne.

W końcu podali numer bramki lotu do Mediolanu i poszłam. Dotarłam do kolejki jako jedna z pierwszych i na szczęście szybko zorientowałam się, że stoję w kolejce dla „speedy boarding”, więc ją zmieniłam. Jednak bardzo liczna grupa została uświadomiona o złej kolejce dopiero przez obsługę.

Teraz wyobraźcie sobie – stanęłam za Włochem, z którym nawiązaliśmy rozmowę o tym tłumie, który stał w złej kolejce, całkiem miło nam się rozmawiało. Kiedy nareszcie weszliśmy do samolotu usiadłam na moim miejscu 22B, a Włoch siada na 22C.

-Seriously? Do you have seat number 22C?- powiedziałam, śmiejąc się.
-What do you think? That I'm cheating to seat next to you?

Przez większość lotu rozmawialiśmy, a jako że nikt nie zjawił się na miejsce po mojej drugiej stronie usiadłam koło okna. ;3 Jupi! Było trochę chmur, ale większość w pierwszej połowie drogi.

Powyższa historia jest prawdziwa, aczkolwiek ten Włoch był koło pięćdziesiątki i opowiadał mi o swoich córkach, z których jedna jest skautką i on kiedyś też był skautem, więc romantyczne love story nie wchodzi w grę, ale 11.10. kolejny lot - do trzech razy sztuka, hmm?? :)

Na lotnisku, gdy już odebrałam moją fioletową walizę (która nawiasem mówiąc ważyła dokładnie 20 kg, perfekcyjnie) spotkałam Hostkę, która przyjechała z dziećmi – Arianną i Michele – bliźniaki, 3 latka, Bianca – 6 lat. Dzieci to... małe dzikusy. Robią hałasu równego trzem pięciolatkom jak ta moja hiszpańska. Poza tym jedno bije drugie, trzecie zabiera coś temu pierwszego. Krzyk, ryk, płacz i śmiech. Do tego żadne z nich nie rozumie, a już tym bardziej nie mówi po angielsku. o.O
Jednak to takie słodkie małpki i potrafią być takie kochanee...

Byłam przekonana, że poprzednie au pair rozmawiały z dziećmi po angielsku. Dobrze, że hości dobrze mówią po angielsku i generalnie są przesympatyczni. :)

Wracając do akcji – przyjechaliśmy do domu i po kilku minutach dołączył do nas Host. Na kolację zjadłam moją pierwszą włoską pizzę we Włoszech.

Dzisiaj był pierwszy dzień Bianci w szkole podstawowej. Na rozpoczęciu roku hości się wruszyli. Host pojechał do pracy. Wypiłam z Hostką moje pierwsze włoskie cappuchino we Włoszech. Bawiłam się z dziećmi na placu zabaw.

Po lunchu, na który był makaron z sosem pomidorowym i mięsem pojechaliśmy do supermarketu – co było totalnym błędem – jechanie wszyscy razem, bo dzieci nie spały po południu i były nieznośne. Jednak ja nie chciałam zostawać z bliźniakami sama, gdyż w ogóle ich nie rozumiem, a one nie rozumieją mnie i musimy się do siebie bardziej przyzwyczaić.

O tym co mnie zaskoczyło:
-spłuczka w toalecie jest jak normalny kran
-mają dziwne gniazdka, ale nie przeszkadza to w poprawnym podłączeniu moich urządzeń elektrycznych
-po lunchu jedzą sałatkę, nie przed, jako przystawkę

Ciągle cisną mi się na usta nowe rzeczy, o których chciałabym napisać, ale ta notka już i tak jest długa.

 W następnym poście opowiem jak minął mi dotychczasowy czas tutaj i dlaczego musiałam skorzystać z ubezpieczenia... 

Pozdrowienia z Włoch!! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz