Ostatnio popadłam w rutynę, rano wstaję, zaprowadzam dzieci do szkoły. Wracam i spędzam czas czekając na godzinę 16, kiedy idę odebrać dzieci ze szkoły. Gdy wybija magiczna godzina 21 idę do mojego pokoju i najpóźniej o godzinie 24 kładę się spać.
Przez niemal cały czas od kiedy wróciłam po świętach w Mediolanie padało, niebo było non-stop zachmurzone. Taka pogoda nie sprawia dobrych warunków do optymistycznego myślenia, zabieraniu się za jakieś postanowienia noworoczne, nowe wyzwania.
Poza tym też kto by wychodził gdziekolwiek w taką pogodę? Tak więc może nie tyle tytuł posta powinien brzmieć "dzieci się nudzą" tylko "au pairki się nudzą".
W tydzień po przyjeździe moim jedynym wyjściem było kino ("Frozen") i pizza z Host Rodzinką. Następny weekend przesiedziałam w domu, skończyłam oglądać "The big bang theory". Całe szczęście, że "TVD" i "Pretty Little Liars" powracają z nowymi odcinkami.
W każdym razie moje życie towarzyskie raczej nie kwitło. Postanowiłam wyjść z inicjatywą poznania nowych ludzi i napisałam do dziewczyny, która dopiero co tu przyjechała czy nie ma ochoty na aperitivo.
Przed tym, chociaż dzień był przeokropny i deszczowy poszłam na zakupy. Wyglądało to o tak:
(Zdjęcia oczywiście "cudowne", bo robione telefonem.)
Kupiłam czapeczkę, tak tak, wiosna idzie, a ja nareszcie kupiłam czapkę. We Fnacku była super promocja i mieli płyty i książki od 1 euro, więc czemu nie? ;p Wzięłam po jednej, chociaż książki kusiły, ale jak przeczytam tą jedną po włosku to będzie sukces. Wstąpiłam też do Kiko, gdzie skusiłam się na niebieski hair shadow, czyli cień do włosów.
Spotkałam się z Freyą i cóż? Okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań, ale komunikacja nie szła nam najlepiej, bowiem przez jej akcent z Liverpoolu chociaż baaaardzo się starałam to rozumiałam jakieś 20% słów, 20% na zasadzie domysłów, a na resztę po prostu kiwałam głową.
Cóż robiłam, gdy siedziałam w domu całymi dniami (no dobra, nie całymi dniami, w końcu cały czas chodzę na kurs włoskiego)? Poszerzam swoje zdolności, uczę się rysować i żonglować zamiast czytać o mszakach czy szkarłupniach (przygotowywać się do poprawienia wyniku matury).
Na fejsbusiu wylew wpisów ciężkiego życia studenckiego podczas nauki do sesji, a ja... leniuchuję.
Za tydzień przyjeżdża do Mediolanu moja Mama i siostrzyczka - wyznaczam sobie to jako datę wyrwania z marazmu.
Chciałabym powiedzieć, że to jeden z moich rysunków, ale hoho, do takiego autoportretu to mi jeszcze sporo brakuje, to tylko przeróbka mojego zdjęcia. Mam nadzieję, że jednak ktoś dał się nabrać zanim to przeczytał.
Oto moje pierwsze rysunki. ;p Jeszcze moment i będę rysowała niczym Picasso.
Tymczasem idę poprzytulać się do kaloryfera.