środa, 26 czerwca 2013

Sant Joan!

Jestem tu już ponad trzy tygodnie! ;o I nie byłam w Barcelonie! Powinnam się wstydzić, doprawdy!

Ohhh, za rzadko tutaj piszę, jak już się zabieram to mam sporo do nadrobienia i mi się nie chce. Ale do rzeczy...

Po pierwsze: dzieci to niepoprawni optymiści - nie ważne ile razy spadną na ziemię i tak będą dalej skakać na łóżku. Zastanawiam się czy to brak refleksji pt. "mogę upaść po raz kolejny", głupota czy odwaga?

Już w życiu nie ocenię żadnym negatywnym słowem, nawet w myślach matki, która, na przykład, w supermarkecie czy na ulicy stoi nad swoim dzieckiem, które rzuca się na ziemię i płacze wniebogłosy.

Nie mogę uwierzyć, że nie pochwaliłam Wam się jeszcze moim żurkiem!!! To niedopuszczalne.




Jak zapowiedziałam zrobiłam też crumble z jabłkami i gruszkami, które jednakowoż było niewypałem, nie sądziłam, że można zepsuć tak prosty deser, ale owoce były mdłe, bez wyraźnego smaku, nie wiem dlaczego, mimo wszystko chociaż zupa mi wyszła, a podana w chlebie wyglądała efektownie. ;D


Ostatniego posta pisałam w czwartek. Hmm, w piątek byłam na występie BATinKAT, ale sama jeszcze nie grałam. Robiłam zdjęcia. :) Było miło, ale trochę nudno.

W sobotę nie pamiętam by działo się coś specjalnego.

W niedzielę - Sant Joan!!! Party, party, party!

Wszyscy ubraliśmy się na biało. Jedliśmy, piliśmy cavę i wino, potem gin z tonikiem. Ktoś został wrzucony do basenu. Rebe (siostra Hosta) namówiła mnie, żebym coś zaśpiewała - chyba za dużo wypiłam, że się zgodziłam, przed ponad dziesięcioosobową publicznością... Oni też sporo wypili, bo byli autentycznie zachwyceni ;D albo dobrzy z nich aktorzy.


Jedliśmy paellę z homarami i mątwami. Te pierwsze są w porządku, te drugie... Sprawa ma się podobnie jak z kalmarami.

Przystawki: od lewej: nie pamiętam, kanapeczka z łososiem i serem, kanapeczka z wątróbką i serem, omlet hiszpański z krewetką, paluszki krabowe w babeczce, anszua na papryce, coś kawioropodobnego z cytryną, sos pomidorowo-jakiś i jakiś orzech.

Paella i piesek:



Typowe ciasto na Sant Joan, którego nazwy nie pamiętam. ;p

Później były fajerwerki! Czułam się niemalże jak w Sylwestra ;D


Gin z tonikiem nad basenem i pływanie w nocy :)

A ranooo... joga! Wybrałam to zdjęcie, bo tu każdy robi co innego ;p



Kiedy kupiliśmy homary - które były żywe - powiedziałam, że nie chcę mieć z nimi styczności dopóki nie będą martwe na moim talerzu. Gdyż nie chciałam się z nimi zaprzyjaźniać przed tym jak zostaną okrutnie zamordowane. Zostały pokrojone żywcem, biedaczki. Ale przynajmniej były smaczne. W każdym razie i tak zmusili mnie do sesji zdjęciowej z jednym.


W poniedziałek leniuchowaliśmy, a dzisiaj przygotowywałam z siedmiolatką kukiełki do przedstawienia, które też wymyślałyśmy. Odebrałam dwulatkę z przedszkola, bez płaczu zjadła i położyłam ją spać :)  Pięciolatka pojechała do dziadków na cztery dni, w domu jest prawie cicho. ;D

Zaczęłam oglądać "Pretty Little Liars" i obejrzałam już 8 odcinków. Wciągnęło mnie, padam na twarz!

W czwartek jadę do Barcelony! ;D

czwartek, 20 czerwca 2013

hej ho na plażę by się poszłooo

W poniedziałek rano E. zawiozła mnie do Olivelli, skąd wraz z A. - au pair z Węgier pojechałyśmy do Sitges!

A. miała kurs hiszpańskiego od 11 do 12.30, a ja w tym czasie pochodziłam po wąskich uliczkach i sklepach. Następnie udałam się na plażęęęę!

Zamknijcie oczy... A nie, nie zamykajcie, w końcu musicie to czytać... Wyobraźcie sobie taką sytuację:

Leżycie sobie na plaży, słońce grzeje Wasze ciałko, słyszycie szum morza, obok macie książkę Sparksa, w jednej ręce zimna cola, w drugiej pyszna kanapeczka, przed Wami morzeee, cudowne fale, świeży powiew. W morzu pewien przystojniaczek uparcie próbuje surfować, ale nie za bardzo mu to wychodzi. Obserwujecie go sobie z zadowoleniem, gdy nagle...
W ten piękny widoczek wchodzi około sześćdziesięcioletnia kobieta topless, orientujecie się, że wiatr nie jest przyjemną bryzą, a podmuchem, który ładuje piasek we wszystkie zakamarki Waszego ciała. Do uszu, do stanika od stroju kąpielowego, do spodenek, we włosy (!) cały ręcznik na którym leżycie jest w piasku i w sumie nie ma różnicy, równie dobrze moglibyście leżeć obok niego. Do tego orientujecie się, że książkę Sparksa, którą macie obok siebie, już wcześniej czytaliście i znacie zakończenie!

Ale Wam to nie przeszkadza. Kładziecie się na ręczniczku i cieszycie się, że jedyny dźwięk, który słyszycie do morze, dzieci są daleko, nikt wokoło nie płacze, nie krzyczy, po prostu relaaaax.

Tak wyglądało moje przedpołudnie na plaży. Potem poszłam po A., razem udałyśmy się na lody, po czym wylegiwałyśmy się na plaży. Trochę później dołączyła do nas G. - au pair z Polski.

To spotkanie było duuuużo bardziej udane niż poprzednie. Zdecydowanie!





 Wieczorem zostałam sama z dziewczynkami, a E. pojechała po tort dla A. Było w porządku, a nawet jak nie było w porządku to złe wspomnienie zostało przykryte przez gorsze doświadczenie dnia wczorajszego. Tak więc wieczorem A. dostał swój tort, który był meeegaczekoladowy.

Wtorek... Co ja robiłam we wtorek? Hmm.... Jedyne co pamiętam to, że jedliśmy kalmary (które mają gumową konsystencję i smak... smak nie jest jakiś szczególnie wyraźny) i małże (które także tym razem, aczkolwiek odrobinę mniej, smakowały jak wszystko oślizgłe i śmierdzące w morzu ;p konsystencja ślimakowata)



Przejdźmy do złej środy.

Obejrzałam "Atlas chmur" - nadal nie wiem o co tam chodziło. Być może przez to, że oglądając malowałam paznokcie? To może być powód, i jeszcze to, że oglądałam go w częściach.

Po południu J. (7 lat) i C. (5 lat) miały zajęcia taneczne, E. gdzieś pojechała, więc musiałam wziąć P. (2 lata) i z nią pójść najpierw po C., a później po J. (mają zajęcia w różnych miejscach i C. kończy pół godziny szybciej). Na początku zero problemów. Nawet P. nie płakała, że chce do mamy. Po odebraniu pierwszej z dziewczynek miałyśmy jeszcze trochę czasu, więc poszłyśmy na plac zabaw, który był po drodze.

Tam zaczęło się robić nieciekawie. C. ciągle gdzieś szła, w ogóle mnie nie słuchając (a ja musiałam ganiać P.), potem było w miarę ok, bawiłam się z P., C. była niedaleko ze swoimi koleżankami. Krytyczny czas rozpoczął się, gdy musiałyśmy iść po J., C. zaczęła tupać nogami, nie, nie, krzyk, blabla, jakaś inna matka po hiszpańsku jakoś przemówiła jej do rozumu.
Potem P. - ryyyyk, wyrywanie się, do tego niezadowolona C., która szybko się rozprasza. Minuta pertraktacji z P., a C. już wybiera się gdzieś na wycieczkę. O, losie! Znowu - jakaś mateczka porozmawiała z P. po hiszpańsku i się uspokoiła. Ale możecie sobie wyobrazić jak się czułam.

Już wtedy byłam zdenerwowana. Gdy odebrałyśmy J. (która była niezadowolona, bo chce iść do letniej szkoły z koleżankami), C. cały czas siadała w wózku P., J. szła do koleżanek, a P. za nią. Jak już je ogarnęłam i zaczęłyśmy iść w stronę domu spotkałyśmy L. (bratową E. z jej córką - O.), która mieszka obok i powiedziała, że idzie z nami. Dzieci znowu mi się rozbiegły (szczęście, że chociaż P. siedziała w wózku, jedna dziewczynka, koleżanka C. zapytała mnie po hiszpańsku, czy może wziąć Paulę, bo siedziały na takim, hmm... posągu - "No."), ale potem już w sumie bez większych problemów dotarłyśmy do domu, byłyśmy tam niemalże równo z E.

C. potem za karę nie mogła pływać w basenie i przepraszała mnie dwa razy.

Pływałam z J. i P. - było ok. Wieczorem obejrzałam pierwszy odcinek nowego sezonu "Czystej krwi", zjadłam przy tym połowę opakowania ciastek i poczułam się zdecydowanie lepiej.

Wniosek: Problemem jest to, że jak muszę powiedzieć im "nie" albo coś wytłumaczyć hiszpański jest niezbędny. Jak jesteśmy w domu to nie ma problemu, nawet jak C. świruje, ale na ulicy - uhhh...

To tyle... Dzisiaj robię na obiad żurek w chlebie, a na deser crumble z owocami. :)

Adiós!

wtorek, 18 czerwca 2013

hej przygoooodo!

W piątek rano obudziłam się, zjadłam śniadanko. Host zapakował na samochód rowery i ruszyliśmy do Sant Joan de les Abadesses!! Zaraz po wyjeździe z podjazdu usłyszeliśmy trzask, dum dum dum duuum. Powiem tyle - skończyło się na tym, że pojechaliśmy bez rowerów. Zatrzymaliśmy się w takim hmm.. schronisku, byliśmy wszyscy razem w pokoju, gdzie było 5 łóżek (dwa piętrowe), dla małej przywieźliśmy rozkładane łóżeczko. Było tam całkiem ładnie, chociaż koło mojego łóżka na ścianie była plama, która przy zgaszonym świetle wyglądała jakby komuś ucięto w tym miejscu głowę, a plama była tryskającą krwią. Miłych snów. :D haha Nie, nie miałam koszmarów.

Na miejsce dotarliśmy około południa. Zjedliśmy drugie śniadanie, wypiliśmy kawkę/herbatkę (ja herbatkę, hości kawkę), a dzieci bawiły się na placu zabaw. Potem ruszyliśmy na spacer.


I trafiliśmy do baaardzo urokliwego miejsca:

Zawsze myślałam, że moja wizyta w takim miejscu będzie bardziej romantyczna, może innym razem! ;D W każdym razie mogłam niemal poczuć się jak w "Dirty dancing": haha :D


Później zjedliśmy tam lunch:
Jako że był to piątek zamiast szynki dostałam kolejna porcję sera - jupi. ;p

Potem puszczaliśmy kaczki kamykami na wodzie - A. jest w tym naprawdę dobry, jego kamyczek odbił się od wody 6 razy i wylądował na drugim brzegu!

Mieliśmy się kąpać, ale woda tam była więcej niż lodowata, super lodowata, niemożliwie lodowata! Host wskoczył do tej wody jakby miała 25 stopni. Ja weszłam do kolan, żeby zrobić zdjęcie i już czułam jak krew w żyłach zaczyna mi zamarzać. Oto efekt mojego poświęcenia:



Na obiad była zupa-krem i kotlety, więc zjadłam dwie zupy, E. jak zobaczyła, że nie ma ryby powiedziała "Nie martw się, mamy ciastka". hahaha :D

Wieczorem poszliśmy na przechadzkę po miasteczku:

W sobotę rano zwiedzaliśmy zakon. Co było chyba moim najnudniejszym doświadczeniem tutaj, ponieważ zobaczyliśmy może 5-6 miejsc, a trwało to 1,5 godziny, podczas którego przewodnik opowiadał baaaaardzo długą i z pewnością pasjonującą historię zakonu, jednak czynił to po katalońsku także omal nie umarłam tam z nudów, zrobiłam tam wiele zdjęć:


Potem zjedliśmy lunch - makaron z sosem i panga z ziemniakami - hmm... No jedzenie tam było bardzo średnie, żeby nie powiedzieć po prostu niesmaczne.

Następnie udaliśmy się na poszukiwanie jakiegoś lasu, który jest bardzo ładny, no cóż, nie dane było mi się o tym przekonać, bo tam nie dotarliśmy. ;D Skończyliśmy jedząc lody i zwiedzając jakieś miasteczko nieopodal, po czym udaliśmy się do Olot na wycieczkę ciufcią...


...po wulkanach, które wyglądały po prostu jak góry. Mimo wszystko było całkiem zabawnie. Później poszliśmy do "muzeum wulkanów" i wróciliśmy na obiad. Serwowali melon z lokalną wędliną i kurczaka z warzywami.

W niedzielę rano zaśpiewaliśmy A. "happy birthday", gdyż obchodził swoje 38 urodziny. Po śniadaniu pojechaliśmy zwiedzić jakieś miasteczka nieopodal i wdrapaliśmy się na wzgórze.


Zjedliśmy lunch - klopsiki i coś rybopodobnego - E. twierdziła, że to jakiś daleki krewny kalmara - w każdym razie żadne z nas nie mogło tego dokończyć, a oprócz tego "sałatka" z zimnymi ziemniakami, które nie były drobno pokrojone, pomidorami i czymś tam jeszcze, ale... Normalnie z deszczu pod rynnę. Chociaż deser był dobry - lody waniliowo-czekoladowe. Po tym udaliśmy się w drogę do domu.

Wracając od razu udałam się na próbę BATinKAT - idzie mi coraz lepiej! tu tu tu tu turututu ;D Lubię 'mój' bębenek.

Wieczorem jadłam kolację z E. i A., dzieci już spały. Host był zawiedziony, że nie dostał czekoladowego tortu... Długi ten post.

W następnym poście: Czy A. dostanie swój tort? Kogo spotkałam w poniedziałek? Dlaczego było mi smutno? Dlaczego wczoraj miałam piasek dosłownie wszędzie?
 Ciąg dalszy nastąpiii...

sobota, 15 czerwca 2013

z innej beczki - czyli mały misz masz

Hej ;)

W tym tygodniu wiele się nie działo.

W poniedziałek spotkałam się z inną au pair z Polski, ale to była jakaś katastrofa, totalne niedopasowanie charakterów. Rozmowa wyglądała tak, jakbym przeprowadzała z nią wywiad. No me gusta.

Reszta dni upłynęła w miarę normalnie. Byliśmy na występie gimnastyczno-tanecznym dziewczynek. Poza tym chyba nigdzie nie byliśmy, a przynajmniej nie dalej niż w domu brata E. ;p

Teraz jesteśmy na wycieczce weekendowej, ale o tym w niedzielę lub poniedziałek.

Trochę spostrzeżeń:

z kościoła: (chyba jeszcze o tym nie pisałam?)
-nigdy nie klękają, w żadnym momencie, tylko stoją lub siedzą;
-Komunię przyjmują do rąk


z kuchni:
-na śniadanie jedzą suchary bądź grzanki z marmoladą, magdalenki, płatki śniadaniowe, herbatniki, piją mleko i sok pomarańczowy,
-chleb zamiast masłem smarują pomidorem i polewają oliwą;

wolność dla Katalonii:
-na wielu domach można zauważyć wywieszone flagi:
Katalonia chce się oderwać od Hiszpanii ze względu na to, że mają swój język, kulturę, nie podobają im się rządy Madrytu;

Bardzo popularni są tu castellersi (wspominałam wcześniej o tym, że poszliśmy na ich próbę), którzy z własnych ciał tworzą wieże - co wygląda super. Jednak jest dość niebezpieczne. Na samej górze zawsze są dzieci. Raz jedno spadło i zginęło... Fotka z ich próby:



Zapomniałam dodać zdjęcia, które ostatnio zrobiłam w Vilanovie, macie chociaż to:

Przez przypadek natknęliśmy się na wyścigi... ręcznie sterowanych samochodzików:

To by było na tyle z ciekawostek "z innej beczki", pewnie i tak o czymś zapomniałam. W kolejnym poście szczegółowo opiszę nasz weekendowy wypad do Sant Joan de les Abadesses! ;D

Adiós!

poniedziałek, 10 czerwca 2013

el bingoooo!

Hola!! Przedwczoraj poszłam spać o 4! Znowu! Tym razem jednak nie z powodu złego samopoczucia, bynajmniej!

W miasteczku co roku organizowany jest turniej bingoooo! (nie wiem na co w ten sposób zbierają pieniądze, ale to świetny sposób, 1 kupon 2 euro, 5 gier, 10 euro od osoby - a tam było 500 osób!) Ale od początku...

Wczoraj była sobota - normalnie J. ma wtedy tenis, ale rano była burza, padało i trening został odwołany. Tak więc podczas gdy E. dawała korepetycje z angielskiego i matematyki pewnej dziewczynce z Hostem i dziećmi pojechaliśmy do Vilanovyyy (z której zdjęć wcześniej nie było, bo Kasia nie wzięła aparatu - brawa dla mnie) odwiedzić rodziców A.

Gdy dojechaliśmy na miejsce spotkaliśmy się z jego siostrą - R., z którą pojechałam nad morze i poszłam na przechadzkę po mieście. Gdy mnie odwiozła pochodziłam jeszcze trochę sama, wiem gdzie jest Zara, Mango, Pull & Bear. Postanowiłam kupić loda, jakoś na migi i pomieszanym angielskim z hiszpańskim udało nam się porozumieć. Tak więc zjadłam loda, który był niby "petit", ale wcale nie taki mały, dobrze, że nie wzięłam dużego, o smaku który myślałam, że będzie truskawkowy, a był... nawet nie wiem, może jakieś mango? Ale całkiem smaczny i miał małe różowe żelki w środku. <3 Mniami, przestał wyglądać smakowicie jak już pomyślałam, żeby zrobić mu zdjęcie.

Pojechaliśmy do domu i zjedliśmy lunch. Mówiłam E., że pierogi będzie trzeba jeszcze usmażyć przed wyjściem. Za jakiś czas przyszła do mnie z brązowiutkim pierogiem - usmażonym w głębokim tłuszczu. Moje oczy - O.O Aleee... Nie tak usmażone. Wtedy zrobiła tylko kilka, więc reszta została podsmażona prawidłowo. ;d hah Potem E. zrobiła dwie pizze, przyjechała R. i poszliśmy na bingoooo. 500 osób siedziało przy stołach z rodzinami i jadło kolację - świetne! O 11 zaczęliśmy grać. Hostka początkowo pisała mi liczby na stole (na którym był jednorazowy obrus papierowy), a potem poszła zapytać prowadzących czy nie mogą mówić liczb po angielsku (specjalnie dla mnie, hah ;d), jednak umieli liczyć tylko do 10 plus liczbę 69 - przy której zawsze wybuchał szmer śmiechów. Więc E. nadal pisała mi na stole, ale prowadzący cały czas się do mnie jakoś odnosili - a to pytali przez mikrofon jak mi idzie, a to coś tam. ;p Potem zawołali mnie na scenę i dostałam dwa lokalne wina. Jak ktoś w tym miasteczku jeszcze nie znał mojego imienia to teraz je zna, bo żeby gościu dzierżący mikrofon je zapamiętał ludzie musieli powtarzać mu je jakieś tysiąc razy. Kasz? Kasza? Kesza? Kaza? KASJA!

Nic nie wygraliśmy, ale było zabawnie. Gdy wróciliśmy do domu (o 2.30) przyszli do nas jeszcze przyjaciele Hostów i piliśmy gin z tonikiem nad basenem (który z resztą jest bardzo ładnie oświetlony).


a tak, prowadzący byli przebrani za księży i przedstawiali wybranie nowego papieża, bo co roku prezentują najistotniejsze wydarzenie jakie miało miejsce i robią skecz ;d























Następnego dnia - w niedzielę poszliśmy do kościoła, gdzie była duża część rodziny, gdyż Msza była w intencji babci E. Później czytałam książkę i przypatrywałam się jak Host przygotowuje lunch - krewetki (nawet nie były złe, całkiem smaczne, chociaż te nóżki i pancerzyki, które trzeba usuwać... zwłaszcza te nóżki... nóżeczki) z kurczakiem i sałatką (na stole przy lunchu często też są chipsy).

Około 16 pojechałam z N. i M. do innej wsi i poszłyśmy na kawę z dwiema dziewczynami, z których jedna była jakiś czas temu w Krakowie (chyba na erasmusie). Później razem udałyśmy się na próbę BATinKAT I grałam na bębenku


- o, dokładnie na takim ;D to było świetne! być może dołączę do grupy na 3 miesiące mojego pobytu tutaj :))



Dzisiaj spotykam się z jakąś au pair z Polski (prawie nic o niej nie wiem, bo to spotkanie umówione przez nasze Hostki, bo M. (bratowa albo przyjaciółka E., trochę się w gubię w relacjach rodzinnych) powiedziała o tej rodzince E., a nie wiem czy oni mówią po angielsku, więc Hostka się z nimi kontaktowała ;d).

wooo hooo ^^

sobota, 8 czerwca 2013

la playa!!

Wczoraj dziećmi zajmowali się dziadkowie, więc z E. miałyśmy dzień wolny i udałyśmy się do Sitges! Najpierw pochodziłyśmy trochę po miasteczku, wypiłyśmy kawę w kawiarni z widokiem na morze. Potem poszłyśmy na plażę, gdzie zjadłyśmy lunch - kanapki z kurczakiem i resztki ostatniej pizzy. :) Pierwszy raz w tym roku kąpałam się w morzu. :D

E. strasznie się spaliła (ja nie, bo nałożyłam więcej kremu, o czym z resztą E. mi przypominała, bo w tym roku się jeszcze nie opalałam i byłam blada.

Spostrzeżenie z tego dnia - 80% kobiet na plaży było bez staników. Jak to zobaczyłam - o.O Okeeej ;d Nie mam nic przeciwko, ale w Polsce to się często nie zdarza, a jak już się zdarza to spotyka się z wielkim oburzeniem.

Odebrałyśmy dziewczynki ze szkoły. Poszłam na spacer po wiosce, rozejrzeć się i porobić zdjęcia. Jak wróciłam zjedliśmy kolację. Wieczorem kładłam dziewczynki spać.

Dzisiaj lunch jadłyśmy u L., bratowej Hostki, ponieważ O., jej córka, a zarazem kuzynka moich dziewczynek miała dzisiaj pierwsze urodziny. Jest słooodka. ^^

Robiłam pierogi ruskie, bo jutro idziemy na bingo i każdy miał przynieść coś do jedzenia, Hości robią dwie pizze, zaoferowałam, że zrobię coś polskiego. Pierogi nie do końca wyszły tak jak powinny, ale trudno. Zganiam winę na to, że Hostka zaproponowała zrobienie ich za pomocą thermomixa, żeby było szybciej.

Wieczorem pojechaliśmy na występ gimnastyczno-taneczny starszych dziewczynek, potem zobaczyć próbę castellersów

Z E. trafiłyśmy też na striptiz na ulicy (zaplanowany, nie spontaniczny), w Vilafranca dużo się działo, bo mają tam noc zakupów, a przy okazji jakieś występy na ulicy, petardy, a w sklepach rozdawali wino i przekąski, love! Nie miałyśmy czasu się pokręcić, poza tym i tak było zimno. :(

Wczoraj spałam tylko 4 godziny, bo do 4 nad ranem przewracałam się z boku na bok. Jestem trochę przeziębiona. :(((

Zdjęciaaaa:

 




 kocham palmy <3 <3 <3
 ...i mam z nimi zdjęcie ^^
 mają ładniejsze muszelki od tych polskich, małżwiastych ;p
 moje miasteczko - wieś
 ...rosną sobie winogronka...
teraz są małe, ale w sierpniu... mmm... ;3 me gusta winogronka