W sobotę jechałam z Giacomo do kina na "Maleficient". Tego dnia lało niemiłosiernie i była burza. G. jak prawdziwy Włoch się oczywiście spóźniał i miał mi napisać smsa jak będzie, ale że nie miałam zasięgu to i tak czekałam na zewnątrz, żeby widzieć jak przyjedzie... ;p Spotkaliśmy się z jego znajomymi. W filmie podobała mi się fabuła, ale obsada (Fanning), soundtrack i niektóre sceny niespecjalnie.
W niedzielę spotkałam się z Francesco, chłopakiem, którego poznałam na domówce, na którą poszłam z Giacomo. Zjedliśmy wspólnie naleśniki z nutellą i lodami. Mniam <3 Porozmawialiśmy, pospacerowaliśmy. Było bardzo miło. Potem zaprosił mnie na kolację do siebie.
Tego samego dnia poszłam z Nahuelem na drinka. Jak się okazało zaprosił też innych ludzi z karate, fajnie było ich zobaczyć ten ostatni raz. Potem pojechaliśmy na kebaba i do nocnej piekarni. Ciepły brioche z nutellą o 2 w nocy <3 coś cudownego.
Z F. wstępnie umówiliśmy się na wtorek, ale okazało się, że mam babysitting, więc przełożyliśmy na środę.
Ugotował dla mnie kolację, nie bardzo skomplikowaną co prawda, ale to, co zapamiętał z wcześniejszej rozmowy, że lubię. Znowu rozmawialiśmy i... Zaczęłam żałować, że już tak niedługo wyjeżdżam. Szkoda, że nie poznaliśmy się wcześniej... Zapomniałam od niego parasolki.
W czwartek na kolację przyszli znajomi rodzinki, żeby mnie pożegnać. Jedliśmy pizzę, taką samą jak w wieczór kiedy przyjechałam. Było bardzo sympatycznie. Od rodzinki dostałam bluzkę z Desigual, a ja dałam im ramkę z naszym zdjęciem i kilka innych naszych zdjęć wywołanych tak, żeby mogli sobie je zmieniać. ;p
W piątek rano poszłam na kawę z F., odzyskałam parasol, pożegnałam się z Mediolanem. Po lunchu odebraliśmy dzieci z przedszkola, ze starszą pożegnałam się już rano. Host poszedł po samochód, bo był zaparkowany trochę dalej i okazało się, że ktoś przebił oponę... Nooo? Kto tak bardzo chciał, żebym została w Mediolanie? Haha :D Nerwowo spoglądałam na zegarek, gdy siedziałam zgnieciona pomiędzy dwoma fotelikami w mniejszym samochodzie, a my przedzieraliśmy się dość zapełnioną autostradą. Dojechaliśmy, ufff. Dzieci były zmęczone, dostały lody i nie płakały, a przynajmniej dopóki ich widziałam. Hostka miała łzy w oczach, ale je powstrzymała. Host przytulił mnie dłużej niż tego oczekiwałam i nawet pocałował mnie w głowę. Uświadomiłam sobie, że na prawdę będzie mi ich brakować. :( To było dobrych 9 miesięcy. Ale ja też nie płakałam. Z powodu powrotu do domu i innych motyle fruwały mi w brzuchu. :)
Tam powitała mnie moja siostrzyczka. ^^
Tak oto zakończyła się moja prawie trzynastomiesięczna przygoda. Nie żałuję wyjazdu i nigdy nie będę żałowała. Polecam to doświadczenie jedynie ludziom o mocnych nerwach i dużej cierpliwości. A zwłaszcza trójkę dzieci. :D
Dziękuję wszystkim, którzy czytali mojego bloga. Nadal będę czytała Wasze blogi, ale tego zawieszam i przynajmniej na razie przerzucam się do dobrego, tradycyjnego pamiętnika.
Trzymajcie się i powodzenia w Waszych au pairskich przygodach! :))
WAKACJE!! :D