niedziela, 22 czerwca 2014

Zakończenie

Pożegnania zaczęły się w weekend przed wyjazdem. 

W sobotę jechałam z Giacomo do kina na "Maleficient". Tego dnia lało niemiłosiernie i była burza. G. jak prawdziwy Włoch się oczywiście spóźniał i miał mi napisać smsa jak będzie, ale że nie miałam zasięgu to i tak czekałam na zewnątrz, żeby widzieć jak przyjedzie... ;p Spotkaliśmy się z jego znajomymi. W filmie podobała mi się fabuła, ale obsada (Fanning), soundtrack i niektóre sceny niespecjalnie.

W niedzielę spotkałam się z Francesco, chłopakiem, którego poznałam na domówce, na którą poszłam z Giacomo. Zjedliśmy wspólnie naleśniki z nutellą i lodami. Mniam <3 Porozmawialiśmy, pospacerowaliśmy. Było bardzo miło. Potem zaprosił mnie na kolację do siebie.

Tego samego dnia poszłam z Nahuelem na drinka. Jak się okazało zaprosił też innych ludzi z karate, fajnie było ich zobaczyć ten ostatni raz. Potem pojechaliśmy na kebaba i do nocnej piekarni. Ciepły brioche z nutellą o 2 w nocy <3 coś cudownego.

Z F. wstępnie umówiliśmy się na wtorek, ale okazało się, że mam babysitting, więc przełożyliśmy na środę. 

Ugotował dla mnie kolację, nie bardzo skomplikowaną co prawda, ale to, co zapamiętał z wcześniejszej rozmowy, że lubię. Znowu rozmawialiśmy i... Zaczęłam żałować, że już tak niedługo wyjeżdżam. Szkoda, że nie poznaliśmy się wcześniej... Zapomniałam od niego parasolki.

W czwartek na kolację przyszli znajomi rodzinki, żeby mnie pożegnać. Jedliśmy pizzę, taką samą jak w wieczór kiedy przyjechałam. Było bardzo sympatycznie. Od rodzinki dostałam bluzkę z Desigual, a ja dałam im ramkę z naszym zdjęciem i kilka innych naszych zdjęć wywołanych tak, żeby mogli sobie je zmieniać. ;p

W piątek rano poszłam na kawę z F., odzyskałam parasol, pożegnałam się z Mediolanem. Po lunchu odebraliśmy dzieci z przedszkola, ze starszą pożegnałam się już rano. Host poszedł po samochód, bo był zaparkowany trochę dalej i okazało się, że ktoś przebił oponę... Nooo? Kto tak bardzo chciał, żebym została w Mediolanie? Haha :D Nerwowo spoglądałam na zegarek, gdy siedziałam zgnieciona pomiędzy dwoma fotelikami w mniejszym samochodzie, a my przedzieraliśmy się dość zapełnioną autostradą. Dojechaliśmy, ufff. Dzieci były zmęczone, dostały lody i nie płakały, a przynajmniej dopóki ich widziałam. Hostka miała łzy w oczach, ale je powstrzymała. Host przytulił mnie dłużej niż tego oczekiwałam i nawet pocałował mnie w głowę. Uświadomiłam sobie, że na prawdę będzie mi ich brakować. :( To było dobrych 9 miesięcy. Ale ja też nie płakałam. Z powodu powrotu do domu i innych motyle fruwały mi w brzuchu. :)

Tam powitała mnie moja siostrzyczka. ^^

Tak oto zakończyła się moja prawie trzynastomiesięczna przygoda. Nie żałuję wyjazdu i nigdy nie będę żałowała. Polecam to doświadczenie jedynie ludziom o mocnych nerwach i dużej cierpliwości. A zwłaszcza trójkę dzieci. :D

Dziękuję wszystkim, którzy czytali mojego bloga. Nadal będę czytała Wasze blogi, ale tego zawieszam i przynajmniej na razie przerzucam się do dobrego, tradycyjnego pamiętnika. 

Trzymajcie się i powodzenia w Waszych au pairskich przygodach! :))

WAKACJE!! :D






piątek, 6 czerwca 2014

małe diabełki

Przez ostatnie dni dzieci dawały mi nieźle popalić. A ja już jestem zmęczona i niedaleki powrót do domu -> 14 dni! - sprawia, że cierpliwość wyczerpuje się szybciej niż zazwyczaj. Jednak w ostatnich dniach te dzieci nawet mnicha wytrąciłyby z równowagi.

Przede wszystkim chyba w ogóle zgłupiały - rozpoczynając od wyrzucania rzeczy przez okno, wrzucania ich do umywalki, jednocześnie ją zapychając przez zabawę brudną szczotką do mycia toalety, a na moczeniu zatyczek do kontaktów i wkładaniu ich z powrotem na miejsce kończąc. Do tego chaos, który powodują jest dwa razy większy, dwa razy głośniej krzyczą, trzy razy częściej się kłócą. Nikogo nie słuchają. Nie skutkuje proszenie, nakazy, motywacja, liczenie, kara, nic, zero skruchy, przeprosin. Chyba słońce za mocno grzeje.

Nadchodzi koniec roku szkolnego, więc w szkołach odbywają się rozmaite przedstawienia, lekcje otwarte i inne imprezki. Zwłaszcza w szkole sześciolatki. Bliźniaki jednak najwyraźniej postanowiły sobie za cel popsuć siostrze wszelakie występy i przedstawienia, wbiegając na scenę, marudząc. Wystawia to na dużą próbę żyły au pair i matki, którym ciśnienie mocno wzrasta, gdy pomimo próśb, nakazów i gróźb mali recydywiści kontynuują swoje diabelskie przedstawienie. Kończy się na tym, że au pair wynosi z sali owych diabełków w ciele aniołków po czym następuje krzyk, płacz, wszyscy nagle chcą do mamy. Znudzone dzieci mają coraz to głupsze pomysły jak np. ucieczka. Pewnego razu czekałam z czterolatkiem przed klasą, aż przedstawienie się skończy, gdy ten zaczął zdecydowanie odchodzić. Mówię mu by zaczekał, że pójdziemy wszyscy razem, pytam, gdzie idzie, jednak dziecko najwyraźniej połknęło język (i rozum) i idzie dalej z diabolicznym uśmiechem na twarzy. Skręciło za róg, a ja stanęłam, myśląc, że jeżeli zobaczy, że za nim nie idę to wróci, czego można się spodziewać po chojraku, który do toalety się boi iść sam, ale skąd... Odczekałam dziesięć sekund i poszłam za nim, zakręciłam, a go nie ma. Przyspieszyłam kroku, kolejny zakręt, a co robi M.? Kombinuje przy drzwiach wyjściowych jakby tu je otworzyć!!!!!!!!!

Nie wiem czy to próba zwrócenia uwagi na siebie, gdyż zdają sobie sprawę, że wyjeżdżam, czy wariują, bo słońce grzeje?! Na pewno jednak mam tego dość. Przechodzimy z systemu naklejek za dobre zachowanie do systemu buziek uśmiechniętych lub smutnych za każdy dzień. Zobaczymy czy się poprawi...

W ostatni weekend wybrałam się na karate z sześciolatką - w ramach jej nagrody za dobre zachowanie mogła pójść ze mną. Muszę przyznać, że było bardzo fajnie. Dołączyło się do nas trzech Francuzów. A potem jeszcze jeden typek, który wiem, na pewno miał jakieś problemy psychiczne. W każdym razie kiedyś tam trenował sztuki walki i mówiąc "no dobrze, jeżeli chcecie to się przyłączę". Potem cały czas robił uwagi na temat tego, co robiliśmy. Nahuel, który nas uczy, wykazał się jednak dużą cierpliwością. Poza tym przy każdym wykopie czy uderzeniu krzyczał jakieś słowa po chińsku czy japońsku, a wszystkie ćwiczenia wykonywał w taki sposób, że staliśmy się główną atrakcją otaczających nas w parku ludzi. Co za żenada. ;p Ale nawet pomimo to było fajnie. Wieczorem w sobotę poszłam z innymi au pair na aperitivo. A następnego dnia z Nahuelem do cyrku, a właściwie na pokaz szkoły cyrkowej, co nie było spektakularne, ale całkiem ciekawe. :) A ten tydzień... Dobrze, że się kończy. Aczkolwiek kończy się też szkoła Bianci, więc w przyszłym tygodniu spędzimy ze sobą trochę więcej czasu niż zazwyczaj. Ale jeszcze tylko 2 tygodnie i dom. Dwa tygodnie!



 Spotkałam trzy sesje ślubne jednego dnia :)
 Otworzyli basen!! :)

niedziela, 1 czerwca 2014

rok?!?! rok bycia au pair

Ojej! Dokładnie rok temu mniej, więcej o tej godzinie, w której to piszę pierwszy raz wylądowałam w Hiszpanii, spotkałam host family i tym samym rozpoczęłam swoją przygodę.

Gdzie się podział ten rok?!?!

Ostatnio złapałam się na tym, że gdy ktoś mnie o coś pyta sprzed wyjazdu lub o czymś opowiadam to mówię np. "w zeszłym roku w październiku byłam na kursie xxx", no nie, w zeszłym roku w październiku byłam już w Mediolanie, to było dwa lata temu, szok. Nie ogarniam tego czasowo. :D

Na pewno nie żałuję, że wyjechałam. Mimo, że czasami praca au pair jest bardzo ciężka to kurcze, mimo wszystko ten rok był niesamowity.

Co robiłam? Między innymi...
1. Uczyłam się hiszpańskiego.
2. Byłam w Barcelonie.
3. Piłam koktajle owocowe na Boquerii.
4. Zrobiłam sobie focię z jaszczurką w Parku Guell.
5. Byłam na imprezie w Barcelonie.
6. Spacerowałam plażą nocą.
7. Robiłam zakupy w pobliżu La Rambli.
8. Wzięłam udział w bitwie na pistolety wodne w Parku della Ciutadella.
9. Opalałam się na plaży w Sitges.
10. Piłam Sangrię przy la Barceloneta.
11. Próbowałam różnych win na różnych festiwalach.
12. Kąpałam się w morzu Śródziemnym.
13. Żeglowałam po morzu Śródziemnym.
14. Modliłam się w Montserrat.
15. Obserwowałam jak rosną winogronka.
16. Spacerowałam po Andorze.
17. Jadłam lunch przy wodospadzie.
18. Jadłam paellę.
19. Piłam gin z tonikiem nad basenem.
20. Śpiewałam na polskim karaoke w Barcelonie.
21. Obserwowałam pokaz delfinów.
22. Zjechałam ze wszystkich zjeżdżalni w Marinelandzie.
23. Latałam samolotami 8 razy.
24. Zjadłam włoską pizzę (żeby to raz...) ;p
25. Zjadłam prawdziwe, włoskie gelato przy Duomo w Mediolanie. <3
26. Przyglądałam się Bolonii z najwyższej wieży miasta.
27. Spacerowałam w górę i w dół, w górę i w dół po pagórkach Genui.
28. Przechadzałam się Ponte Vecchio we Florencji.
29. "Podpierałam" Krzywą Wieżę w Pizie.
30. Zjeżdżałam na nartach w Alpach.
31. Tańczyłam na barze. ;p
32. Ćwiczyłam karate.
33. Dołączyłam do zespołu katalońskiego, grającego na instrumentach perkusyjnych.
34. Słuchałam okrzyków entuzjazmu i zawodu kibiców z San Siro, siedząc sobie na moim łóżeczku.
35. Zbierałam muszelki na plaży w Toskanii.
36. Przyglądałam się gondolom w Wenecji.
37. Uczyłam się włoskiego.
38. Zjadłam zdecydowanie za dużo owoców morza.
39. Poznałam wielu ludzi z całego świata.
40. Piłam włoskie cappuccino.
41. Widziałam głowę mojej patronki - św. Katarzyny w Sienie.
42. Grałam w bingo z całym miasteczkiem w Sant Cugat Sesgarrigues.
43. Wzięłam udział w wielu świętach, festach, paradach i innych cudach w Katalonii.
44. Zaczęłam biegać.
45. Zjadłam ogromną ilość makaronu.

Nauczyłam się trochę hiszpańskiego, całkiem nieźle włoskiego (teraz jestem na poziomie B1), dowiedziałam się dużo rzeczy o sobie, stałam się bardziej samodzielna. Baaardzo doceniłam bycie niezależnym, znajomość języków, wszystkich rodziców świata, zwłaszcza moich własnych. <3 Pozdrawiam ich serdecznie.

Za niecałe trzy tygodnie wracam do Polski. :)


sobota, 24 maja 2014

Piękne powroty

Podróże są wspaniałe, ale to powroty są najpiękniejsze.

9.05. nic nie zrobiłam, cały dzień czekałam tylko aż wreszcie nadejdzie cudowna godzina wyjazdu na lotnisko. Siedziałam na łóżku z laptopem i przewijałam w górę i w dół, w górę i w dół aktualności na facebooku. W końcu przyszedł Host, poszliśmy odebrać dzieci ze szkoły, zjedliśmy lody, pobawiliśmy się trochę w parku, by w końcu zapakować się w samochód i ruszyć na postój autokarów jadących na lotnisko.
Wysiadłam z samochodu, poszłam wziąć moją fioletową walizkę z bagażnika, wróciłam, żeby pożegnać się z dziećmi, a tam... Cała trójka siedząc w rządku w fotelikach zalana łzami. <3 Słodziaki, przytulasy, całusy. "Ale ja jadę tylko na 10 dni, wrócę." - powiedziałam do najstarszej dziewczynki. "10 dni to bardzo dużo" - odpowiedziała zanosząc się w kolejnej fali łez.
Pożegnałam się z Hostem i uciekłam w stronę autokaru.
Czas w samolocie minął mi błyskawicznie, gdyż przegadałam całe dwie godziny z pasażerem obok. ;p
Wyszłam z hali przylotów, a tam czekała na mnie kochana twarz mojej siostrzyczki. ^^ <3
Czas w Polsce minął mi szybko, jak zwykle. ;p
Zobaczyłam w końcu mojego bratanka, który jest przesłodziachny.

<3 <3 <3

Spotkałam się z rodzinką, przyjaciółkami i pojechałam na biwak z moimi kochanymi harcerkami. :)

Wracanie do Polski jest jak przejście do innej rzeczywistości. To tak jak z czytaniem książki, czytasz, zagłębiasz się w fabułę i jesteś nią pochłonięty, ale nagle coś wyrywa Cię z transu, nie jesteś pewien ile czasu minęło od kiedy zacząłeś czytać, potrzebujesz chwili, żeby się otrząsnąć.

No więc Włochy to książka, a Polska prawdziwe życie. Nie mogę się doczekać, żeby się obudzić z tego snu, a jednocześnie widząc jego koniec mam ochotę zaplanować następny. Dlatego przeglądając blogi au pair z USA coraz bardziej mnie to kusi. Ale na razie czekam na to, co będzie po obudzeniu! Czyli studia - psychologia, życie w Trójmieście, nowi znajomi, nowe miejsce, nowa praca, wszystko nowe, znowu nowe. Ja się po prostu chyba łatwo nudzę... ;p

niedziela, 11 maja 2014

Eurovision

Komentarz do występu Cleo pominę. Chociaż sama piosenka nie do końca mi się podoba to moją uwagę przyciągnęło coś innego. Nie była to "kobieta z brodą" (tak naprawdę to jest facet), bynajmniej. Nie ma się internetów od dziś, nie takie rzeczy się widziało, nie jest to dla mnie zbyt szokujące.

Zaszokowała mnie natomiast reakcja Europy. Polski występ został wiele wiele wiele razy negatywnie skomentowany za ukazywanie Słowianek jak prostytutek i "łatwych" dziewczyn, które mają do zaoferowania tylko swoje ciała. Podczas gdy dziewczyny moim zdaniem wcale tak kuso ubrane nie były, poza oczywiście uwydatniającym obszerny biust dekolcie. Jednak cycki są bardziej naturalne dla kobiety niż broda.

Dlaczego cycki oburzają, a facet, który przebiera się w sukienki i maluje zachwyca?

Dlaczego Europa na niego/ją (?) głosowała? Czy ze względu na piosenkę, czy na znak poparcia i w imię okazania jaka to postępowa nie jest, okazując tolerancję i akceptację (?) dla inności?

Inność, inność jest w cenie?

TO jest kreacja sceniczna. Co by tu zrobić, żeby bardziej zaszokować? Transwestyta to już za mało. Po co decydować się na jedną płeć? "Muszelka Kiełbasa". To mówi samo za siebie.

Łał, jesteśmy tacy postępowi, tacy tolerancyjni. Pytanie - dokąd to doprowadzi?

Mam wrażenie, że nagłe boom tematyki homoseksualnej, ciągłe rozmowy o tym, nawoływanie do "tolerancji" prowokuje zwłaszcza młodych ludzi do zastanawiania się. - A może jestem homoseksualistą? W mojej opinii wiele młodych osób może dać sobie wmówić "modną odmienność".

Ostatnio toczy się zażarta dyskusja na temat możliwości posiadania dzieci przez takie pary. No cóż. Natura odpowiada - NIE. Chociaż mi to zwisa i powiewa i może dwie osoby tej samej płci mogą wychować dziecko lepiej, zapewnić mu lepsze warunki niż "normalna" para to jest to po prostu nienaturalne.

Trochę odstąpiłam od głównego tematu, ale chodzi o to, iż gdy masowo serwujemy coś ludziom i pokazujemy nasze zainteresowanie "innością". Komercjalizacja tolerancji - pokażmy coś nowego, przesuwajmy granice, ale bądźmy tolerancyjni wobec wszystkiego, przecież to nic złego być innym. To czy ludzie nie będą chcieli przykuć do siebie uwagi naśladownictwem?

Widząc oszałamiający wynik "Muszelki Kiełbasy" zaczynam się zastanawiać czy jak za 40 lat wyjdę z domu na spacer to zobaczę tłum ludzi w sukienkach, z brodą. W imię tolerancji, jednoczmy się. Czy moje dzieci zapoznając się z nowymi ludźmi ich płci będą musiały domyślać się po imieniu?

Wstrzącha mną na tą myśl. Ciary, ciary, ciary. No ale może to tylko żart. Może Europa ma po prostu takie poczucie humoru. Może to piosenka wszystkich zachwyciła. Może moje przemyślenia są bezsensowne.

czwartek, 1 maja 2014

11 miesięcy

Ze zdumieniem spojrzałam w kalendarz, odkrywając, że to już maj. A oznacza to, że dokładnie 11 miesięcy temu rozpoczęłam swoją przygodę jako au pair, wsiadając do samolotu, by wysiąść na hiszpańskiej ziemi. Oznacza to też, że za 1,5 miesiąca będę się z tą przygodą żegnać. Ale z uśmiechem myślę o tym, co mnie teraz czeka, chociaż czuję, że mimo wszystko długo w Polsce nie wytrzymam i pewnie zawitam na au pair world w przyszłym roku, by znaleźć coś na wakacje.

Dzisiaj byliśmy z rodzinką w Como, które leży nad jeziorem. Najpierw zjedliśmy pizzę, potem lody. Spacerkiem obeszliśmy centrum i brzeg jeziorka. Widzieliśmy kaczuszki, małe rybki, śmieci w wodzie, martwą rybę, martwego szczura (!). Jednak krajobraz malowniczy, trzeba przyznać, jeżeli z kadru wykluczy się tego unoszącego się na wodzie szczura. Brr. No ale kaczuszki, kaczuszki były śliczne.

Italia rozpycha mi żołądek. Rok temu bym nie zjadła sama takiej pizzy!






środa, 30 kwietnia 2014

morze, Toskania, Siena :)

Wczoraj sześciolatka przyniosła do domu książeczkę z biblioteki - "Dziewczynka, która jadła wilki". Tytuł tak mnie zainteresował, że ją przeczytałam.
W domku na drzewie mieszkała sobie raz dziewczynka ze swoją przyjaciółką - kurą. W lato dziewczynka jadła owoce, które zbierała i jajka, które znosiła kura. Nadeszła jednak zima. Dziewczynka nie mogła dłużej jeść owoców. Poprosiła kurę, żeby zniosła jajko, ale ta odpowiedziała, iż w zimę nie może znosić jajek. Dziewczynka była bardzo głodna, więc poszła do lasu poszukać czegoś do jedzenia. Jedyne co spotkała na swojej drodze to był wilk. Zabiła go i zjadła. Gdy skończyła upolowała kolejnego i kolejnego. Wilki zaczęły się bać dziewczynki. Nie wychodziły w nocy, a mamy straszyły niegrzeczne dzieci, które nie chciały spać, że jeżeli nie będą spać to przyjdzie po nich zła dziewczynka i ich zje. (Taaa, na pewno lepiej im się później spało ;D) W końcu przyszła wiosna i kura znowu zaczęła znosić jajka i rosły owoce. Dziewczynka poszła zbierać truskawki ze swoją przyjaciółką. Kura w pewnym momencie zauważyła włochatą, szarą łapę, ogon, pysk. Okazało się, że dziewczynka zmieniła się w wilka. Morał książeczki: Dzieci, nie bójcie się wilków, bo w sercu każdego z nich kryje się dziecko.
o.O

Wracając do naszych małych wakacji w Toskanii. W poniedziałek i wtorek smażyliśmy się na plaży. Ja dosłownie się usmażyłam i do końca tygodnia nie mogłam spać na plecach. ;x Pojechaliśmy też do Castiglione della Pescaia, gdzie w sumie nic ciekawego nie było oprócz widoczku na morze. W środę pojechaliśmy do rezerwatu przyrody na plażę. Tego dnia przyjechała też ciocia dzieci. Jupi. ;p W czwartek odwiedziliśmy park naturalny, gdzie miały być zwierzątka, ale ostatecznie widzieliśmy tylko jaszczurki, których jest tutaj wszędzie pełno.  Po południu natomiast pojechaliśmy do parku, w którym były figury inspirowane kartami tarota zrobione w sposób podobny do ławeczki, jaszczurki, etc. w Parku Guell w Barcelonie. :))

Piątek to kolejny dzień nad morzem.

W sobotę natomiast - przed powrotem do Mediolanu udaliśmy się do Sieny, która jest bardzo ładna i robią tam smaczne ciastka. Haha ;D Stare miasto znajduje się na górce i wjechaliśmy tam... schodami ruchomymi! Odwiedziliśmy katedrę Duomo, która jest naprawdę piękna. Później zjedliśmy lunch na rynku Il Campo, gdzie odbywają się wyścigi konne podczas Palio. Miasto podzielone jest na hmm sektory. W wyścigu jeden koń zawsze prezentuje jeden sektor. Mieszkańcy Sieny przynależą do tego sektora, w którym się urodzili, nawet jeżeli przeprowadzili się do innej części miasta. W jakim sektorze jesteśmy możemy poznać po porozwieszanych na ulicach flagach. Ledwo zdążyliśmy wejść pod zadaszenie i lunął deszcz. Przeczekaliśmy go, jedząc lody. Na koniec odwiedziliśmy kościół San Domenico, w którym odbywała się akurat msza po polsku! W ogóle widzieliśmy wielu Polaków, którzy jechali do Rzymu na kanonizację i po drodze wpadli do Sieny. W kościele tym znajduje się głowa św. Katarzyny, mojej patronki. Trochę to dziwne i straszne. Ok, kawałek palca, krew, ale całą głowa? Po dłuuuugiej podróży wróciliśmy do Mediolanu. :) Casa, dolce casa.










 Gdzieś po drodze zobaczyliśmy i odwiedziliśmy wypożyczalnię osiołków.






















 Hostka w pewnym momencie zniknęła. Potem przeglądając zdjęcia znalazłam m. in. takie fotki jej nóg i selfiszki. Hahaha ;D