środa, 30 kwietnia 2014

morze, Toskania, Siena :)

Wczoraj sześciolatka przyniosła do domu książeczkę z biblioteki - "Dziewczynka, która jadła wilki". Tytuł tak mnie zainteresował, że ją przeczytałam.
W domku na drzewie mieszkała sobie raz dziewczynka ze swoją przyjaciółką - kurą. W lato dziewczynka jadła owoce, które zbierała i jajka, które znosiła kura. Nadeszła jednak zima. Dziewczynka nie mogła dłużej jeść owoców. Poprosiła kurę, żeby zniosła jajko, ale ta odpowiedziała, iż w zimę nie może znosić jajek. Dziewczynka była bardzo głodna, więc poszła do lasu poszukać czegoś do jedzenia. Jedyne co spotkała na swojej drodze to był wilk. Zabiła go i zjadła. Gdy skończyła upolowała kolejnego i kolejnego. Wilki zaczęły się bać dziewczynki. Nie wychodziły w nocy, a mamy straszyły niegrzeczne dzieci, które nie chciały spać, że jeżeli nie będą spać to przyjdzie po nich zła dziewczynka i ich zje. (Taaa, na pewno lepiej im się później spało ;D) W końcu przyszła wiosna i kura znowu zaczęła znosić jajka i rosły owoce. Dziewczynka poszła zbierać truskawki ze swoją przyjaciółką. Kura w pewnym momencie zauważyła włochatą, szarą łapę, ogon, pysk. Okazało się, że dziewczynka zmieniła się w wilka. Morał książeczki: Dzieci, nie bójcie się wilków, bo w sercu każdego z nich kryje się dziecko.
o.O

Wracając do naszych małych wakacji w Toskanii. W poniedziałek i wtorek smażyliśmy się na plaży. Ja dosłownie się usmażyłam i do końca tygodnia nie mogłam spać na plecach. ;x Pojechaliśmy też do Castiglione della Pescaia, gdzie w sumie nic ciekawego nie było oprócz widoczku na morze. W środę pojechaliśmy do rezerwatu przyrody na plażę. Tego dnia przyjechała też ciocia dzieci. Jupi. ;p W czwartek odwiedziliśmy park naturalny, gdzie miały być zwierzątka, ale ostatecznie widzieliśmy tylko jaszczurki, których jest tutaj wszędzie pełno.  Po południu natomiast pojechaliśmy do parku, w którym były figury inspirowane kartami tarota zrobione w sposób podobny do ławeczki, jaszczurki, etc. w Parku Guell w Barcelonie. :))

Piątek to kolejny dzień nad morzem.

W sobotę natomiast - przed powrotem do Mediolanu udaliśmy się do Sieny, która jest bardzo ładna i robią tam smaczne ciastka. Haha ;D Stare miasto znajduje się na górce i wjechaliśmy tam... schodami ruchomymi! Odwiedziliśmy katedrę Duomo, która jest naprawdę piękna. Później zjedliśmy lunch na rynku Il Campo, gdzie odbywają się wyścigi konne podczas Palio. Miasto podzielone jest na hmm sektory. W wyścigu jeden koń zawsze prezentuje jeden sektor. Mieszkańcy Sieny przynależą do tego sektora, w którym się urodzili, nawet jeżeli przeprowadzili się do innej części miasta. W jakim sektorze jesteśmy możemy poznać po porozwieszanych na ulicach flagach. Ledwo zdążyliśmy wejść pod zadaszenie i lunął deszcz. Przeczekaliśmy go, jedząc lody. Na koniec odwiedziliśmy kościół San Domenico, w którym odbywała się akurat msza po polsku! W ogóle widzieliśmy wielu Polaków, którzy jechali do Rzymu na kanonizację i po drodze wpadli do Sieny. W kościele tym znajduje się głowa św. Katarzyny, mojej patronki. Trochę to dziwne i straszne. Ok, kawałek palca, krew, ale całą głowa? Po dłuuuugiej podróży wróciliśmy do Mediolanu. :) Casa, dolce casa.










 Gdzieś po drodze zobaczyliśmy i odwiedziliśmy wypożyczalnię osiołków.






















 Hostka w pewnym momencie zniknęła. Potem przeglądając zdjęcia znalazłam m. in. takie fotki jej nóg i selfiszki. Hahaha ;D


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Czekoladowa Wielkanoc

Tak się stało, że w tym roku Wielkanoc wypadła w tym samym dniu co moje urodziny. Postanowiłam na ten dzień zostać we Włoszech. Pisząc to oglądam transmisję z Rzymu z kanonizacji Jana Pawła II, po włosku, we włoskiej telewizji iii rozumiem, bezcenne. :D Zastanawiałam się czy nie jechać do Rzymu na tę okoliczność, ale stwierdziłam, że to zdecydowanie nie najlepszy weekend na zwiedzanie stolicy Włoch ze względu na tłumy.


W Wielki Czwartek i Wielki Piątek cały dzień byłam z dziećmi. Nie ma to jak wolne od szkoły. O dziwo nawet to przeżyłam, a potem aż kolejny tydzień z nimi. I nawet nie było źle, odpowiednie nastawienie załatwia wszystko.

Ale od początku, dawno nie pisałam.

We wspomniany czwartek poszłam z dziećmi i ich ciocią (która bardzo działa mi na nerwy, chyba już o niej pisałam? jeszcze napiszę) do Muzeum Nauki i Techniki. Najpierw do "laboratorium baniek mydlanych", a później obejrzeć m.in. samoloty, statki, łódź podwodną, maszyny projektu Leonarda da Vinci, instrumenty, telefony i inne.

Na pewno było to bardziej interesujące niż tamte zajęcia o pudełkach. :D





Wieczorem przyszła babcia dzieci na kolację, jako że miało nas na święta nie być w Mediolanie. Zjedliśmy "tradycyjną" wielkanocną pizzę. Babcia przyniosła też olbrzymie, czekoladowe jajo dla dzieci. Mniam! ^^ Włosi mają bowiem tradycję, iż w Wielkanoc dają dzieciom czekoladowe jajka z niespodzianką. Na zdjęciu poniżej niespodzianka. (hahaha xD) Muszę przyznać, że tłuczenie wielkiego czekoladowego jaja to niezła zabawa. :D



Następnego dnia pogoda była brzydka i zostaliśmy w domu. Tym razem czekoladowe jajka przyniosła ciocia, która znowu była cały dzień w domu z nami. Ale te zabraliśmy ze sobą do Toskanii.

W sobotę wyruszyliśmy nad morze. <3

W niedzielę, Wielkanoc i moje urodziny zarazem, obudziłam się raniutko i o wschodzie Słońca pobiegłam brzegiem morza. Dobrze to brzmi, ale tak naprawdę było okropne, po plaży biega się beznadziejnie. Aczkolwiek było bardzo przyjemnie.

Potem poszliśmy nad morze, puszczaliśmy latawca, który się zerwał i poleciał do bajorka, w którym były żabki, niestety tak umiejscowiony, że niemożliwym było go wydostać.

Na obiad przygotowałam żurek. Polski żurek z torebki. :D To był mój drugi żurek w życiu i chyba wyszedł lepiej niż ten w Hiszpanii.

Po obiedzie był torcik, świeczki, które nie chciały się zgasić (dmuchałam, gasły, by po dwóch sekundach zaskwierczeć i znowu się zapalić, magiczne jakieś, haha ;p) i prezent - jakieś pachnidełko. Dzieci otworzyły czekoladowe jajka.

Resztę dnia spędziliśmy leniwie nad basenem, który był wspaniały, lecz zamknięty do 1.05. Jednak woda była, leżaki były, lody były. <3