9.05. nic nie zrobiłam, cały dzień czekałam tylko aż wreszcie nadejdzie cudowna godzina wyjazdu na lotnisko. Siedziałam na łóżku z laptopem i przewijałam w górę i w dół, w górę i w dół aktualności na facebooku. W końcu przyszedł Host, poszliśmy odebrać dzieci ze szkoły, zjedliśmy lody, pobawiliśmy się trochę w parku, by w końcu zapakować się w samochód i ruszyć na postój autokarów jadących na lotnisko.
Wysiadłam z samochodu, poszłam wziąć moją fioletową walizkę z bagażnika, wróciłam, żeby pożegnać się z dziećmi, a tam... Cała trójka siedząc w rządku w fotelikach zalana łzami. <3 Słodziaki, przytulasy, całusy. "Ale ja jadę tylko na 10 dni, wrócę." - powiedziałam do najstarszej dziewczynki. "10 dni to bardzo dużo" - odpowiedziała zanosząc się w kolejnej fali łez.
Pożegnałam się z Hostem i uciekłam w stronę autokaru.
Czas w samolocie minął mi błyskawicznie, gdyż przegadałam całe dwie godziny z pasażerem obok. ;p
Wyszłam z hali przylotów, a tam czekała na mnie kochana twarz mojej siostrzyczki. ^^ <3
Czas w Polsce minął mi szybko, jak zwykle. ;p
Zobaczyłam w końcu mojego bratanka, który jest przesłodziachny.
<3 <3 <3
Spotkałam się z rodzinką, przyjaciółkami i pojechałam na biwak z moimi kochanymi harcerkami. :)
Wracanie do Polski jest jak przejście do innej rzeczywistości. To tak jak z czytaniem książki, czytasz, zagłębiasz się w fabułę i jesteś nią pochłonięty, ale nagle coś wyrywa Cię z transu, nie jesteś pewien ile czasu minęło od kiedy zacząłeś czytać, potrzebujesz chwili, żeby się otrząsnąć.
No więc Włochy to książka, a Polska prawdziwe życie. Nie mogę się doczekać, żeby się obudzić z tego snu, a jednocześnie widząc jego koniec mam ochotę zaplanować następny. Dlatego przeglądając blogi au pair z USA coraz bardziej mnie to kusi. Ale na razie czekam na to, co będzie po obudzeniu! Czyli studia - psychologia, życie w Trójmieście, nowi znajomi, nowe miejsce, nowa praca, wszystko nowe, znowu nowe. Ja się po prostu chyba łatwo nudzę... ;p