poniedziałek, 17 lutego 2014

weekend, Bologna!

W piątek spotkałam się z innymi au pair. Poszłyśmy na aperitivo, a potem jeszcze na drinka do innego baru. Gdy z niego wychodziłyśmy barman do nas zagadał i dał nam jeszcze po shot'cie (jak to napisać? haha). Chyba wchodzę w fazę "o jak mi tu dobrze, ciężko będzie to zostawić", nie sądziłam, że dojdę do takiego momentu, ze zdziwieniem czytałam na blogach innych au pair, że chcą zostać gdzieś dłużej. Ja oczywiście dłużej nadal nie mam zamiaru zostawać, ale będzie mi brakowało widoku Piazza Duomo, gdy wychodzę z metra, buszowania po sklepach na Via Torino, drinków przy kolumnach, wieczornego aperitivo i Włochów z ich "ciao, bella", które poprawia humor. Na razie jednak nie muszę się tym martwić.


W sobotę poszłam na kolejną lekcję karate! Oczywiście następnego miałam zakwasy (z resztą dzisiaj też mam), ale i tak nie powstrzymało mnie to przed wstaniem o 5.40 i pojechaniem do Bolonii z innymi dziewczynami i przejściu wieeelu kilometrów.


Nasz pociąg odjeżdżał o 7.15. Niewyspane, ale z dobrymi humorami ruszyłyśmy. Dojazd w jedną stronę to niecałe 3 godziny. W tym czasie przeczytałam połowę książki o technikach zapamiętywania. Stworzyłam ścieżki pamięci i swój system zapamiętywania. Jeszcze moment i będę jak Sherlock. :D

Po krótkiej wizycie w McCafe i śniadaniu składającym się z brioche (croissanta) i cappuccino wyruszyłyśmy na spacer po uroczych uliczkach Bolonii, zdobyłyśmy mapy w punkcie informacyjnym i przez następne kilka godzin zdążyłyśmy zobaczyć to urokliwe miasto, a także wdrapać się na najwyższą wieżę, w której zresztą schody były drewniane i wąskie, do tego zdawały się nie kończyć. Pomimo mglistej pogody było warto.

Już nie mogę doczekać się następnej wycieczki - Werony! Ale w przyszłą sobotę jedziemy na 9 dni w góry, także odbędzie się ona w marcu. Może przynajmniej będzie odrobinę cieplej. Ooo, właśnie za oknem zaświeciło słońce, może to obietnica. :D

Trochę zdjęć:



























środa, 12 lutego 2014

brak tytułu

10 000 wyświetleń, dzięki! :)) Chociaż z Mamą śmiejemy się, że połowa wyświetleń jest jej, a druga połowa moja to może ktoś jednak tu zagląda.

Wczoraj minęło 5 miesięcy od kiedy przyjechałam do Mediolanu. Zostało jeszcze 5.  Z tej okazji po raz pierwszy zrobiłam brownies. Wcześniej tego nie jadłam, ale chyba wyszło nieźle.

Miejsca odwiedzone:
-Mediolan! (naturalnie ;p)
-Bergamo
-Pavia
-Genua!
-Florencja!
-Piza!
-Lucca

!- ważniejsze miejsca, które chciałam odwiedzić

Do zobaczenia:
-Turyn
-Bolonia
-Werona
-Wenecja
-Rzym

W ten weekend odhaczona zostanie Bolonia, będzie notka, będą zdjęcia! :) Chciałam odtańczyć "Single ladies" pod balkonem Julii z okazji Walentynek, ale zapowiadają deszcz. Co się odwlecze, to nie uciecze.

W sobotę, zgodnie z moim planem przestania bycia pustelnikiem, poszłam na lekcję karatę, którą znalazłam na couchsurfing. Ja i dwóch Włochów. Po wyczerpującej rozgrzewce zostałam ubrana w seksowny ochraniacz, dostałam rękawice, a następnie ćwiczyliśmy z Italem (odpowiednie imię dla Włocha ;p) różne uderzenia. Było bardzo sympatycznie i bardzo męcząco. Do wtorku czułam mięśnie nóg przy każdym ruchu.

Dzisiaj Arianna ma gorączkę i została w domu. Właśnie skończyłyśmy oglądać "Charliego i fabrykę czekolady". :D

 Zdjęcie świetnej jakości, wiem, ale tak ładnie słoneczko wschodziło, musiałam zrobić zdjątko, a w tle widać Alpy... :)) Ah

piątek, 7 lutego 2014

wczoraj był piękny dzień

W poniedziałek bliźniaki miały urodziny. Moja Mama zrobiła pomidorówkę i racuszki ^^. A w domu było 18 osób + po kolacji doszły jeszcze cztery, więc tłok tłok tłok. Jedzonko, ciasto, prezenty.
Nazajutrz poszłam z Mamą i Kinią na aperitivo, a dnia następnego pojechaaaały. 


W środę były urodziny mojej kochanej Siostrzyczki, dzisiaj mojego kochanego Taty, a wczoraj imieniny mojej kochanej Mamy. <3 Wszystkiego najlepszego dla Was!


Wczoraj, po długim czasie nieustającego deszczu, w Mediolanie zaświeciło słońce! <3 <3 <3

Obudziłam się o 6.30 (a raczej budzik mnie obudził), miałam zamiar pobiegać, ale nic z tego nie wyszło, tylko włączałam kolejne drzemki, aż musiałam wstać i przygotować dzieci do szkoły. Pędziliśmy tam jak szaleni (bo przecież trzeba położyć pluszowego kota spać przed wyjściem, ułożyć puzzle, z namaszczeniem jeść jedno ciastko przez 10 minut...).

Po lekcji włoskiego stwierdziłam, że szkoda takiego dnia na siedzenie w domu, poszłam więc na zakupy.

Dzisiaj powrócił deszcz, ale zmotywowałam się (i uwaga!) wstałam o 6.30 i poszłam pobiegać! Tak! Pysia, bierz ze mnie przykład! ;D


Stwierdziłam, że skoro dzień jest brzydki to pojadę do centrum handlowego. Jednak większe CH są ulokowane na obrzeżach Mediolanu. Postanowiłam pojechać do Centro Comerciale Vulcano, jednak najbliższa mu stacja metra była poza strefą miejską, więc mój bilet miesięczny nie mógł mnie tam zabrać. Jednak zobaczyłam na mapce, że ostatni przystanek tejże strefy jest na początku ulicy przy której znajduje się owe centrum. Pomyślałam więc, że droga będzie prosta, będę musiała iść ciągle tą samą ulicą, okej, przejdę się.

Metrem jechałam pół godziny, a potem szłam... 40 minut!! Okazało się, że ta ulica jest okrutnie długa. Dystans jaki pokonałam sprawdziłam po powrocie do domu - ze stacji metra do CH Vulcano - 4 km, czyli w sumie przeszłam 8 km. ;OOO Gdybym poszła 5,5 km dalej doszłabym do Monzy... Haha, może kiedyś się pokuszę o takie szaleństwo (chociaż nie, raczej nie, żart).

 Zawsze jak jestem w McCafe to zamawiam cappuccino - takie ładne dostałam pierwszy raz - i ciastko czekoladowe - tym razem suche, chyba ładne cappuccino miało to zrekompensować, hah. ;p
 Ciągle pada... A myślałam, że zima bez śniegu będzie wspaniała, ta...

 Ah, ta walka przed szkołą podstawową, przez to morze parasoli ciężko wyłapać swoje dziecko. Chyba nie ma nic bardziej irytującego niż bycie co chwilę dźganym parasolem.

wtorek, 4 lutego 2014

mama+siostra+ja=Bergamo i Genova

W czwartek opuściłam lekcje włoskiego, by udać się na lotnisko w jakże obrzydliwej scenerii padającego deszczu! Zaprawdę powiadam, że jak wybiorę się kolejny raz jako au pair to tylko do miejsca, w którym nie pada!!

Zapomniałam parasola, ale nie było czasu, żeby się po niego wracać, więc tylko zarzuciłam kaptur i ruszyłam z domu omijając wielkie kałuże (w które, na marginesie, dzieci zawsze muszą wskakiwać i nie winię ich za to, bo też bym tak zrobiła mając lat cztery).

Na lotnisku odebrałam moją mamę i siostrę, którym dnia następnego pokazałam Mediolan.

 moja siostra i mama :)

A tak malowniczo prezentował się Parco Sempione:




W sobotę udałyśmy się do pięknego Bergamo, w którym padało i całe było zasnute mgłą. Z jednej strony spowodowało to, że uliczki stały się mroczniejsze i tajemnicze, z drugiej to, że cała wycieczka była mocno męcząca. Zakończyłyśmy ją w McDonaldsie, gdzie przy stoliku obok siedzieli starsi już Polacy i właśnie wybierali się... na wódkę.









Po niedługiej nocy (wstałyśmy o 6!) znów udałyśmy się na dworzec kolejowy, by wyruszyć do Genui, która, mówiąc krótko - jest piękna! Myślę, że nie ma w tym mieście ani jednej osoby otyłej, gdyż wszystkie górki, pagórki i schodki fundują mieszkańcom dawkę aktywności sportowej na każdy dzień. Na szczęście nie padało, jednak było pochmurnie.

Nic nie opisze tego dnia lepiej niż zdjęcia. Warto było zrobić sobie dłuuuugi spacer tymi tak uroczymi uliczkami. :)
















 Taki pomnik mijałyśmy. W Polsce to by długo nie postało:


 Z siostrzyczką ^^ :