czwartek, 20 czerwca 2013

hej ho na plażę by się poszłooo

W poniedziałek rano E. zawiozła mnie do Olivelli, skąd wraz z A. - au pair z Węgier pojechałyśmy do Sitges!

A. miała kurs hiszpańskiego od 11 do 12.30, a ja w tym czasie pochodziłam po wąskich uliczkach i sklepach. Następnie udałam się na plażęęęę!

Zamknijcie oczy... A nie, nie zamykajcie, w końcu musicie to czytać... Wyobraźcie sobie taką sytuację:

Leżycie sobie na plaży, słońce grzeje Wasze ciałko, słyszycie szum morza, obok macie książkę Sparksa, w jednej ręce zimna cola, w drugiej pyszna kanapeczka, przed Wami morzeee, cudowne fale, świeży powiew. W morzu pewien przystojniaczek uparcie próbuje surfować, ale nie za bardzo mu to wychodzi. Obserwujecie go sobie z zadowoleniem, gdy nagle...
W ten piękny widoczek wchodzi około sześćdziesięcioletnia kobieta topless, orientujecie się, że wiatr nie jest przyjemną bryzą, a podmuchem, który ładuje piasek we wszystkie zakamarki Waszego ciała. Do uszu, do stanika od stroju kąpielowego, do spodenek, we włosy (!) cały ręcznik na którym leżycie jest w piasku i w sumie nie ma różnicy, równie dobrze moglibyście leżeć obok niego. Do tego orientujecie się, że książkę Sparksa, którą macie obok siebie, już wcześniej czytaliście i znacie zakończenie!

Ale Wam to nie przeszkadza. Kładziecie się na ręczniczku i cieszycie się, że jedyny dźwięk, który słyszycie do morze, dzieci są daleko, nikt wokoło nie płacze, nie krzyczy, po prostu relaaaax.

Tak wyglądało moje przedpołudnie na plaży. Potem poszłam po A., razem udałyśmy się na lody, po czym wylegiwałyśmy się na plaży. Trochę później dołączyła do nas G. - au pair z Polski.

To spotkanie było duuuużo bardziej udane niż poprzednie. Zdecydowanie!





 Wieczorem zostałam sama z dziewczynkami, a E. pojechała po tort dla A. Było w porządku, a nawet jak nie było w porządku to złe wspomnienie zostało przykryte przez gorsze doświadczenie dnia wczorajszego. Tak więc wieczorem A. dostał swój tort, który był meeegaczekoladowy.

Wtorek... Co ja robiłam we wtorek? Hmm.... Jedyne co pamiętam to, że jedliśmy kalmary (które mają gumową konsystencję i smak... smak nie jest jakiś szczególnie wyraźny) i małże (które także tym razem, aczkolwiek odrobinę mniej, smakowały jak wszystko oślizgłe i śmierdzące w morzu ;p konsystencja ślimakowata)



Przejdźmy do złej środy.

Obejrzałam "Atlas chmur" - nadal nie wiem o co tam chodziło. Być może przez to, że oglądając malowałam paznokcie? To może być powód, i jeszcze to, że oglądałam go w częściach.

Po południu J. (7 lat) i C. (5 lat) miały zajęcia taneczne, E. gdzieś pojechała, więc musiałam wziąć P. (2 lata) i z nią pójść najpierw po C., a później po J. (mają zajęcia w różnych miejscach i C. kończy pół godziny szybciej). Na początku zero problemów. Nawet P. nie płakała, że chce do mamy. Po odebraniu pierwszej z dziewczynek miałyśmy jeszcze trochę czasu, więc poszłyśmy na plac zabaw, który był po drodze.

Tam zaczęło się robić nieciekawie. C. ciągle gdzieś szła, w ogóle mnie nie słuchając (a ja musiałam ganiać P.), potem było w miarę ok, bawiłam się z P., C. była niedaleko ze swoimi koleżankami. Krytyczny czas rozpoczął się, gdy musiałyśmy iść po J., C. zaczęła tupać nogami, nie, nie, krzyk, blabla, jakaś inna matka po hiszpańsku jakoś przemówiła jej do rozumu.
Potem P. - ryyyyk, wyrywanie się, do tego niezadowolona C., która szybko się rozprasza. Minuta pertraktacji z P., a C. już wybiera się gdzieś na wycieczkę. O, losie! Znowu - jakaś mateczka porozmawiała z P. po hiszpańsku i się uspokoiła. Ale możecie sobie wyobrazić jak się czułam.

Już wtedy byłam zdenerwowana. Gdy odebrałyśmy J. (która była niezadowolona, bo chce iść do letniej szkoły z koleżankami), C. cały czas siadała w wózku P., J. szła do koleżanek, a P. za nią. Jak już je ogarnęłam i zaczęłyśmy iść w stronę domu spotkałyśmy L. (bratową E. z jej córką - O.), która mieszka obok i powiedziała, że idzie z nami. Dzieci znowu mi się rozbiegły (szczęście, że chociaż P. siedziała w wózku, jedna dziewczynka, koleżanka C. zapytała mnie po hiszpańsku, czy może wziąć Paulę, bo siedziały na takim, hmm... posągu - "No."), ale potem już w sumie bez większych problemów dotarłyśmy do domu, byłyśmy tam niemalże równo z E.

C. potem za karę nie mogła pływać w basenie i przepraszała mnie dwa razy.

Pływałam z J. i P. - było ok. Wieczorem obejrzałam pierwszy odcinek nowego sezonu "Czystej krwi", zjadłam przy tym połowę opakowania ciastek i poczułam się zdecydowanie lepiej.

Wniosek: Problemem jest to, że jak muszę powiedzieć im "nie" albo coś wytłumaczyć hiszpański jest niezbędny. Jak jesteśmy w domu to nie ma problemu, nawet jak C. świruje, ale na ulicy - uhhh...

To tyle... Dzisiaj robię na obiad żurek w chlebie, a na deser crumble z owocami. :)

Adiós!

4 komentarze:

  1. proponuje uzywac albo imion- nikomu tu krzywdy ne zrobisz, albo pisz po prostu np. " host/ hostka/ au pair z polski/ " bo litery A. P. G. itd strasznje sie myla i mozna dostac oczoplasu i w konsekwencji nic nie wiadomo..:(
    a bloga sie milo czyta!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też sobie pomyślałam, że nie każdy czyta od początku i nie będzie wiedział o kogo chodzi, będę pisała czytelniej, dzięki za tą uwagę :)

      Usuń
  2. dokladnie, ciezko sie czyta bejb z tymi skrotami :D
    zazdroszcze Ci tej Hiszpanii, ale nie zazdroszcze nie znajomosci hiszpanskiego, bo to moze byc naprawde problemowe!

    OdpowiedzUsuń
  3. Też się podpisuję pod tymi komentarzami, sama myślałam o pisaniu tylko inicjałów ale widzę, że to przysparza problemów, zwłaszcza jak Ty masz taką gromadkę ;)

    Znam ten ból, sama 2 lata temu miałam podobnie z moimi chłopakami, tym bardziej, że starszy był mega aktywny i nie lubił, gdy ktoś mu czegoś odmawiał. I wówczas znałam jedynie ociupinkę hiszpańskiego, więc było ciężko.
    Już ja Cię tam poduczę ;D

    Powiedz mi tylko jeszcze raz w jakiej Ty dokładnie miejscowości mieszkasz bo chyba mamy od siebie jakieś 50km z tego co pamiętam :(

    Hahaha, co do owoców morza mam takie samo zdanie ;) aczkolwiek kalmary uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń