wtorek, 18 czerwca 2013

hej przygoooodo!

W piątek rano obudziłam się, zjadłam śniadanko. Host zapakował na samochód rowery i ruszyliśmy do Sant Joan de les Abadesses!! Zaraz po wyjeździe z podjazdu usłyszeliśmy trzask, dum dum dum duuum. Powiem tyle - skończyło się na tym, że pojechaliśmy bez rowerów. Zatrzymaliśmy się w takim hmm.. schronisku, byliśmy wszyscy razem w pokoju, gdzie było 5 łóżek (dwa piętrowe), dla małej przywieźliśmy rozkładane łóżeczko. Było tam całkiem ładnie, chociaż koło mojego łóżka na ścianie była plama, która przy zgaszonym świetle wyglądała jakby komuś ucięto w tym miejscu głowę, a plama była tryskającą krwią. Miłych snów. :D haha Nie, nie miałam koszmarów.

Na miejsce dotarliśmy około południa. Zjedliśmy drugie śniadanie, wypiliśmy kawkę/herbatkę (ja herbatkę, hości kawkę), a dzieci bawiły się na placu zabaw. Potem ruszyliśmy na spacer.


I trafiliśmy do baaardzo urokliwego miejsca:

Zawsze myślałam, że moja wizyta w takim miejscu będzie bardziej romantyczna, może innym razem! ;D W każdym razie mogłam niemal poczuć się jak w "Dirty dancing": haha :D


Później zjedliśmy tam lunch:
Jako że był to piątek zamiast szynki dostałam kolejna porcję sera - jupi. ;p

Potem puszczaliśmy kaczki kamykami na wodzie - A. jest w tym naprawdę dobry, jego kamyczek odbił się od wody 6 razy i wylądował na drugim brzegu!

Mieliśmy się kąpać, ale woda tam była więcej niż lodowata, super lodowata, niemożliwie lodowata! Host wskoczył do tej wody jakby miała 25 stopni. Ja weszłam do kolan, żeby zrobić zdjęcie i już czułam jak krew w żyłach zaczyna mi zamarzać. Oto efekt mojego poświęcenia:



Na obiad była zupa-krem i kotlety, więc zjadłam dwie zupy, E. jak zobaczyła, że nie ma ryby powiedziała "Nie martw się, mamy ciastka". hahaha :D

Wieczorem poszliśmy na przechadzkę po miasteczku:

W sobotę rano zwiedzaliśmy zakon. Co było chyba moim najnudniejszym doświadczeniem tutaj, ponieważ zobaczyliśmy może 5-6 miejsc, a trwało to 1,5 godziny, podczas którego przewodnik opowiadał baaaaardzo długą i z pewnością pasjonującą historię zakonu, jednak czynił to po katalońsku także omal nie umarłam tam z nudów, zrobiłam tam wiele zdjęć:


Potem zjedliśmy lunch - makaron z sosem i panga z ziemniakami - hmm... No jedzenie tam było bardzo średnie, żeby nie powiedzieć po prostu niesmaczne.

Następnie udaliśmy się na poszukiwanie jakiegoś lasu, który jest bardzo ładny, no cóż, nie dane było mi się o tym przekonać, bo tam nie dotarliśmy. ;D Skończyliśmy jedząc lody i zwiedzając jakieś miasteczko nieopodal, po czym udaliśmy się do Olot na wycieczkę ciufcią...


...po wulkanach, które wyglądały po prostu jak góry. Mimo wszystko było całkiem zabawnie. Później poszliśmy do "muzeum wulkanów" i wróciliśmy na obiad. Serwowali melon z lokalną wędliną i kurczaka z warzywami.

W niedzielę rano zaśpiewaliśmy A. "happy birthday", gdyż obchodził swoje 38 urodziny. Po śniadaniu pojechaliśmy zwiedzić jakieś miasteczka nieopodal i wdrapaliśmy się na wzgórze.


Zjedliśmy lunch - klopsiki i coś rybopodobnego - E. twierdziła, że to jakiś daleki krewny kalmara - w każdym razie żadne z nas nie mogło tego dokończyć, a oprócz tego "sałatka" z zimnymi ziemniakami, które nie były drobno pokrojone, pomidorami i czymś tam jeszcze, ale... Normalnie z deszczu pod rynnę. Chociaż deser był dobry - lody waniliowo-czekoladowe. Po tym udaliśmy się w drogę do domu.

Wracając od razu udałam się na próbę BATinKAT - idzie mi coraz lepiej! tu tu tu tu turututu ;D Lubię 'mój' bębenek.

Wieczorem jadłam kolację z E. i A., dzieci już spały. Host był zawiedziony, że nie dostał czekoladowego tortu... Długi ten post.

W następnym poście: Czy A. dostanie swój tort? Kogo spotkałam w poniedziałek? Dlaczego było mi smutno? Dlaczego wczoraj miałam piasek dosłownie wszędzie?
 Ciąg dalszy nastąpiii...

1 komentarz:

  1. napisz szybko bo zaczynam obgryzać paznokcie co będzie z tym tortem! ;)

    OdpowiedzUsuń