Dawno mnie tu nie było i szczerze trochę żałuję!! W USA trafiłam na ulicę jak wyjętą z "Gotowych na Wszystko". Serio.
Próbowałam założyć nowego bloga, ale może powinnam kontynuować tutaj? Chcę opowiedzieć Wam trochę o tym, co przez ten rok przeżyłam i jak inne to było (ok, w zasadzie nadal JEST, ale za miesiąc wracam już do Polski <3) doświadczenie - być au pair w Stanach, a w USA.
Na początek jednak muszę Was trochę wprowadzić w akcję i przedstawić całą sytuację!
Pewnego marcowego dnia zeszłego roku rozpoczęłam poszukiwania rodziny, do której chciałam dołączyć pod koniec wakacji i tak po około dwóch miesiącach wideo rozmów z Ameryką (czego dziewięć godzin różnicy nie ułatwia) znalazłam ich, rodzinę Smith. Wyglądali jak z filmu (bo też zdjęcia na profilu mieli z profesjonalnej sesji fotograficznej). Rodzice wyglądali jak ta fajna para w liceum, której wszyscy zawsze zazdroszczą - on w drużynie sportowej, ona grupie cheerleaderek. Poszczęściło mi się, dwoje dzieci w znośnym wieku (5 i 6 lat), niewiele godzin, własny pokój z łazienką, samochód. Kiedy spokojnie przygotowywałam swoje walizki na kilka dni przed wylotem nie miałam jeszcze pojęcia w co się pakuję.
Dni mijały mi szybko, wydawało się jakby lista rzeczy do załatwienia przed wyjazdem nigdy nie miała końca. Dokumenty, przegląd u dentysty, dokupowanie jakiś niezbędnych (oczywiście...) rzeczy. Poza tym chciałam spotkać się ze wszystkimi znajomymi zanim wyjadę na cały rok na drugi koniec świata.
W końcu nadszedł ten dzień. Postawiłam pierwsze kroki na Amerykańskiej ziemi pod koniec sierpnia. Nowy Jork, w którym przez kilka dni miałam odbyć szkolenie jak być dobrą au pair, przywitał mnie deszczem. Wraz ze mną było tam kilkadziesiąt innych dziewczyn z całego świata. Pełne ekscytacji i nadziei wkroczyłyśmy do naszych sal szkoleniowych, gdzie przez kolejne trzy dni wielu niejednokrotnie przeszedł dreszcz po plecach, a niektóre przyszłe au pair czuły jakby ktoś wylał na nie kubeł zimnej wody i już zaczęły myśleć o powrocie do kraju. Od rana do wieczora słuchałyśmy o zasadach programu, bezpieczeństwa, etapach rozwoju dzieci i możliwych konsekwencjach naszej nieuwagi czy nieroztropności. Zaserwowano nam wiele przykładów rzeczy, których nadużywania absolutnie powinnyśmy się wystrzegać, jak alkohol oraz takich, w pobliżu których nawet nie powinnyśmy się znajdować, jak narkotyki. Zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że moja rodzina goszcząca trzymała marihuanę w lodówce, w garażu. Wysłuchałyśmy też historii o dzieciach, które uległy wypadkom, czasami śmiertelnym. W końcu nauczyłyśmy się też trochę pierwszej pomocy. Co istotniejsze (na pewno bardziej ekscytujące) pojechałyśmy na krótką wycieczkę - zwiedzanie Nowego Jorku! Widziałam Central Park z autobusu, Times Square przez 10 minut i Statuę Wolności z takiej odległości, że była mniejsza niż mój paznokieć. Do tego było ciemno i padało, ale... Ale to nic, nawet przewodniczka, która za cel życiowy postawiła sobie widocznie prowadzenie politycznej antypropagandy i cały czas hejtowała obecnego prezydenta, deszcz, to, że przez większość wycieczki (która notabene trwała jakieś 6 godzin) siedziałam w autokarze, nie mogło mi tego zepsuć. Byłam w Nowym Jorku!!!
W kolejnym wpisie lecimy do San Jose!