12.09.2013
Jestem w Mediolanie! :D
Ale od początku... W środę –
11.09. rano (zaraz po tym jak Julia i Carla przestały na mnie leżeć)
dopakowałam ostatnie rzeczy, w tym czasie Hostka kąpała
dziewczynki. W pewnym momencie przychodzi z dwulatką na rękach i
mówi, że mam iść po Hosta, bo chyba będą musieli jechać z nią
do szpitala – ja już się przeraziłam co się stało, ale okazało
się, że to tylko draśnięcie – rana cięta, wykonana przez
lecącą zabawkę (wyrzuconą przez pięciolatkę – a jakże...),
pomiędzy powieką a brwią. Ze szpitala dwulatka wróciła z
przeźroczystym plasterkiem, dzięki któremu rana szybciej się
zrośnie i nie zostawi po sobie śladów.
Po tej przygodzie zjedliśmy śniadanie
– pierwszy i ostatni raz zjadłam w Hiszpanii na śniadanie jajka z
kiełbaskami, a nie ciastka/ płatki/ chleb z dżemem. Dostałam od
nich czapkę i szalik jako prezent pożegnalny. Pojechaliśmy na lotnisko trochę wcześniej
niż to było konieczne, gdyż tego dnia Katalończycy tworzyli
ludzki łańcuch przechodzący przez całą Katalonię i zamykali
drogi. Odprawiłam bagaż, poszliśmy na kawę, a po pożegnaniu, w
czasie którego znowu uroniłam łzy (ja, tylko ja, ja nie wiem,
nieczuli ci Hiszpanie xp) poszłam na kontrolę bagażu podręcznego
i przeszłam przez bramkę. Ale... Nie tak szybko.
Pierwsze podejście do bramki –
zapomniałam wyjąć telefon z tylnej kieszeni spodni.
Drugie podejście – znowu piiik
piiik.
Po obszukaniu – na lotnisku potrafią
sprawić w 2 minuty, że czujesz się jak kryminalista – okazało
się, że to moje buty <facepalm – taka oczywistość> -
miałam trampki z metalowymi kółeczkami...
Jeżeli więc nie chcecie być
obszukiwani na lotnisku i pozbawić się szansy na wątpliwej
przyjemności spacer po lotnisku bez butów polecam baleriny, a do
tego spodnie z plastikowymi guzikami lub sukienkę/ spódniczkę i
brak paska ze sprzączką.
Gdy już spakowałam do walizki aparat
i laptop, do kieszeni komórkę i włożyłam buty udałam się do
sklepu, w którym nic nie kupiłam, bo mimo tego, że polubiłam
latanie to się denerwowałam (chyba bardziej samym wejściem do
samolotu niż lotem) i nie mogłam myśleć o jedzeniu czegokolwiek,
na alkoholach się nie znam, gazetek po hiszpańsku nie rozumiem, a
chińskie pamiątki z Barcelony były beznadziejne.
W końcu podali numer bramki lotu do
Mediolanu i poszłam. Dotarłam do kolejki jako jedna z pierwszych i
na szczęście szybko zorientowałam się, że stoję w kolejce dla
„speedy boarding”, więc ją zmieniłam. Jednak bardzo liczna
grupa została uświadomiona o złej kolejce dopiero przez obsługę.
Teraz wyobraźcie sobie – stanęłam
za Włochem, z którym nawiązaliśmy rozmowę o tym tłumie, który
stał w złej kolejce, całkiem miło nam się rozmawiało. Kiedy
nareszcie weszliśmy do samolotu usiadłam na moim miejscu 22B, a
Włoch siada na 22C.
-Seriously? Do you have seat number
22C?- powiedziałam, śmiejąc się.
-What do you think? That I'm cheating
to seat next to you?
Przez większość lotu rozmawialiśmy,
a jako że nikt nie zjawił się na miejsce po mojej drugiej stronie
usiadłam koło okna. ;3 Jupi! Było trochę chmur, ale większość
w pierwszej połowie drogi.
Powyższa historia jest prawdziwa,
aczkolwiek ten Włoch był koło pięćdziesiątki i opowiadał mi o
swoich córkach, z których jedna jest skautką i on kiedyś też był
skautem, więc romantyczne love story nie wchodzi w grę, ale 11.10. kolejny lot - do trzech razy sztuka, hmm?? :)
Na lotnisku, gdy już odebrałam moją
fioletową walizę (która nawiasem mówiąc ważyła dokładnie 20
kg, perfekcyjnie) spotkałam Hostkę, która przyjechała z dziećmi
– Arianną i Michele – bliźniaki, 3 latka, Bianca – 6 lat.
Dzieci to... małe dzikusy. Robią hałasu równego trzem
pięciolatkom jak ta moja hiszpańska. Poza tym jedno bije drugie,
trzecie zabiera coś temu pierwszego. Krzyk, ryk, płacz i śmiech.
Do tego żadne z nich nie rozumie, a już tym bardziej nie mówi po
angielsku. o.O
Jednak to takie słodkie małpki i potrafią być takie kochanee...
Byłam przekonana, że poprzednie au
pair rozmawiały z dziećmi po angielsku. Dobrze, że hości dobrze
mówią po angielsku i generalnie są przesympatyczni. :)
Wracając do akcji – przyjechaliśmy
do domu i po kilku minutach dołączył do nas Host. Na kolację
zjadłam moją pierwszą włoską pizzę we Włoszech.
Dzisiaj był pierwszy dzień Bianci w
szkole podstawowej. Na rozpoczęciu roku hości się wruszyli. Host
pojechał do pracy. Wypiłam z Hostką moje pierwsze włoskie
cappuchino we Włoszech. Bawiłam się z dziećmi na placu zabaw.
Po lunchu, na który był makaron z
sosem pomidorowym i mięsem pojechaliśmy do supermarketu – co było
totalnym błędem – jechanie wszyscy razem, bo dzieci nie spały po
południu i były nieznośne. Jednak ja nie chciałam zostawać z
bliźniakami sama, gdyż w ogóle ich nie rozumiem, a one nie
rozumieją mnie i musimy się do siebie bardziej przyzwyczaić.
O tym co mnie zaskoczyło:
-spłuczka w toalecie jest jak normalny
kran
-mają dziwne gniazdka, ale nie
przeszkadza to w poprawnym podłączeniu moich urządzeń
elektrycznych
-po lunchu jedzą sałatkę, nie przed,
jako przystawkę
Ciągle cisną mi się na usta nowe
rzeczy, o których chciałabym napisać, ale ta notka już i tak jest
długa.
W następnym poście opowiem jak minął mi dotychczasowy czas tutaj i dlaczego musiałam skorzystać z ubezpieczenia...
Pozdrowienia z Włoch!! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz