czwartek, 19 lipca 2018

Au Pair w USA - Orientation

Dawno mnie tu nie było i szczerze trochę żałuję!! W USA trafiłam na ulicę jak wyjętą z "Gotowych na Wszystko". Serio.

Próbowałam założyć nowego bloga, ale może powinnam kontynuować tutaj? Chcę opowiedzieć Wam trochę o tym, co przez ten rok przeżyłam i jak inne to było (ok, w zasadzie nadal JEST, ale za miesiąc wracam już do Polski <3) doświadczenie - być au pair w Stanach, a w USA.

Na początek jednak muszę Was trochę wprowadzić w akcję i przedstawić całą sytuację!

Pewnego marcowego dnia zeszłego roku rozpoczęłam poszukiwania rodziny, do której chciałam dołączyć pod koniec wakacji i tak po około dwóch miesiącach wideo rozmów z Ameryką (czego dziewięć godzin różnicy nie ułatwia) znalazłam ich, rodzinę Smith. Wyglądali jak z filmu (bo też zdjęcia na profilu mieli z profesjonalnej sesji fotograficznej). Rodzice wyglądali jak ta fajna para w liceum, której wszyscy zawsze zazdroszczą - on w drużynie sportowej, ona grupie cheerleaderek. Poszczęściło mi się, dwoje dzieci w znośnym wieku (5 i 6 lat), niewiele godzin, własny pokój z łazienką, samochód. Kiedy spokojnie przygotowywałam swoje walizki na kilka dni przed wylotem nie miałam jeszcze pojęcia w co się pakuję.

Dni mijały mi szybko, wydawało się jakby lista rzeczy do załatwienia przed wyjazdem nigdy nie miała końca. Dokumenty, przegląd u dentysty, dokupowanie jakiś niezbędnych (oczywiście...) rzeczy. Poza tym chciałam spotkać się ze wszystkimi znajomymi zanim wyjadę na cały rok na drugi koniec świata.
W końcu nadszedł ten dzień. Postawiłam pierwsze kroki na Amerykańskiej ziemi pod koniec sierpnia. Nowy Jork, w którym przez kilka dni miałam odbyć szkolenie jak być dobrą au pair, przywitał mnie deszczem. Wraz ze mną było tam kilkadziesiąt innych dziewczyn z całego świata. Pełne ekscytacji i nadziei wkroczyłyśmy do naszych sal szkoleniowych, gdzie przez kolejne trzy dni wielu niejednokrotnie przeszedł dreszcz po plecach, a niektóre przyszłe au pair czuły jakby ktoś wylał na nie kubeł zimnej wody i już zaczęły myśleć o powrocie do kraju. Od rana do wieczora słuchałyśmy o zasadach programu, bezpieczeństwa, etapach rozwoju dzieci i możliwych konsekwencjach naszej nieuwagi czy nieroztropności. Zaserwowano nam wiele przykładów rzeczy, których nadużywania absolutnie powinnyśmy się wystrzegać, jak alkohol oraz takich, w pobliżu których nawet nie powinnyśmy się znajdować, jak narkotyki. Zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że moja rodzina goszcząca trzymała marihuanę w lodówce, w garażu. Wysłuchałyśmy też historii o dzieciach, które uległy wypadkom, czasami śmiertelnym. W końcu nauczyłyśmy się też trochę pierwszej pomocy. Co istotniejsze (na pewno bardziej ekscytujące) pojechałyśmy na krótką wycieczkę - zwiedzanie Nowego Jorku! Widziałam Central Park z autobusu, Times Square przez 10 minut i Statuę Wolności z takiej odległości, że była mniejsza niż mój paznokieć. Do tego było ciemno i padało, ale... Ale to nic, nawet przewodniczka, która za cel życiowy postawiła sobie widocznie prowadzenie politycznej antypropagandy i cały czas hejtowała obecnego prezydenta, deszcz, to, że przez większość wycieczki (która notabene trwała jakieś 6 godzin) siedziałam w autokarze, nie mogło mi tego zepsuć. Byłam w Nowym Jorku!!!

W kolejnym wpisie lecimy do San Jose!

wtorek, 31 maja 2016

Prawie dwa lata później

Hej Wam!

Oj, muszę przyznać, że trochę brakuje mi pisania bloga. Zastanawiam się - kontynuować tego czy założyć nowego. Zdradzę Wam, że znowu chcę wyruszyć w świat jako au pair. :) Tym razem wybieram USA, wezmę dziekankę i fruuu! :) Jednak to dopiero za rok, wcześniej wybieram się na Erasmusa, nie zgadniecie dokąd... do Mediolanu!

Co u mnie? Studiuję psychologię, kończę drugi rok. Ciężko mi uwierzyć, że aż 3 lata temu stresowałam się przed moim pierwszym lotem samolotem i wyjazdem do Hiszpanii.

Rok temu odwiedziłam moją rodzinkę z Włoch na tydzień. Było fantastycznie, nawet bardzo dobrze dogadałam się z ich obecną (wtedy) au pair. Teraz mają jakąś dziewczynę z Kanady. Jesteśmy w miarę stałym kontakcie i bardzo się cieszę, że będę miała okazję pomieszkać w Mediolanie przez kilka miesięcy - chociaż niedawno zdałam sobie sprawę, że to tylko 4 miesiące!! Dlaczego semestr letni jest taki krótki?! Ostatnio HM napisała mi, że znalazła Michele płaczącego w łóżku, a na pytanie dlaczego płacze wychlipiał "Bo tęsknię za Kasią". Awww <3

Natomiast z rodzinką z Hiszpanii już prawie w ogóle nie rozmawiam. Tylko na urodziny i święta wymieniamy wiadomości (i też nie zawsze). Mimo wszystko to były tylko 3 miesiące.

Bardzo nie mogę się doczekać Erasmusa i wyjazdu do USA. <3 <3 <3 Jestem mega, mega, mega podekscytowana!!

A piszę tutaj oczywiście nie z żadnego innego powodu tylko - SESJA!

No to wracam do nauki.

Ściskam Was serdecznie!

niedziela, 22 czerwca 2014

Zakończenie

Pożegnania zaczęły się w weekend przed wyjazdem. 

W sobotę jechałam z Giacomo do kina na "Maleficient". Tego dnia lało niemiłosiernie i była burza. G. jak prawdziwy Włoch się oczywiście spóźniał i miał mi napisać smsa jak będzie, ale że nie miałam zasięgu to i tak czekałam na zewnątrz, żeby widzieć jak przyjedzie... ;p Spotkaliśmy się z jego znajomymi. W filmie podobała mi się fabuła, ale obsada (Fanning), soundtrack i niektóre sceny niespecjalnie.

W niedzielę spotkałam się z Francesco, chłopakiem, którego poznałam na domówce, na którą poszłam z Giacomo. Zjedliśmy wspólnie naleśniki z nutellą i lodami. Mniam <3 Porozmawialiśmy, pospacerowaliśmy. Było bardzo miło. Potem zaprosił mnie na kolację do siebie.

Tego samego dnia poszłam z Nahuelem na drinka. Jak się okazało zaprosił też innych ludzi z karate, fajnie było ich zobaczyć ten ostatni raz. Potem pojechaliśmy na kebaba i do nocnej piekarni. Ciepły brioche z nutellą o 2 w nocy <3 coś cudownego.

Z F. wstępnie umówiliśmy się na wtorek, ale okazało się, że mam babysitting, więc przełożyliśmy na środę. 

Ugotował dla mnie kolację, nie bardzo skomplikowaną co prawda, ale to, co zapamiętał z wcześniejszej rozmowy, że lubię. Znowu rozmawialiśmy i... Zaczęłam żałować, że już tak niedługo wyjeżdżam. Szkoda, że nie poznaliśmy się wcześniej... Zapomniałam od niego parasolki.

W czwartek na kolację przyszli znajomi rodzinki, żeby mnie pożegnać. Jedliśmy pizzę, taką samą jak w wieczór kiedy przyjechałam. Było bardzo sympatycznie. Od rodzinki dostałam bluzkę z Desigual, a ja dałam im ramkę z naszym zdjęciem i kilka innych naszych zdjęć wywołanych tak, żeby mogli sobie je zmieniać. ;p

W piątek rano poszłam na kawę z F., odzyskałam parasol, pożegnałam się z Mediolanem. Po lunchu odebraliśmy dzieci z przedszkola, ze starszą pożegnałam się już rano. Host poszedł po samochód, bo był zaparkowany trochę dalej i okazało się, że ktoś przebił oponę... Nooo? Kto tak bardzo chciał, żebym została w Mediolanie? Haha :D Nerwowo spoglądałam na zegarek, gdy siedziałam zgnieciona pomiędzy dwoma fotelikami w mniejszym samochodzie, a my przedzieraliśmy się dość zapełnioną autostradą. Dojechaliśmy, ufff. Dzieci były zmęczone, dostały lody i nie płakały, a przynajmniej dopóki ich widziałam. Hostka miała łzy w oczach, ale je powstrzymała. Host przytulił mnie dłużej niż tego oczekiwałam i nawet pocałował mnie w głowę. Uświadomiłam sobie, że na prawdę będzie mi ich brakować. :( To było dobrych 9 miesięcy. Ale ja też nie płakałam. Z powodu powrotu do domu i innych motyle fruwały mi w brzuchu. :)

Tam powitała mnie moja siostrzyczka. ^^

Tak oto zakończyła się moja prawie trzynastomiesięczna przygoda. Nie żałuję wyjazdu i nigdy nie będę żałowała. Polecam to doświadczenie jedynie ludziom o mocnych nerwach i dużej cierpliwości. A zwłaszcza trójkę dzieci. :D

Dziękuję wszystkim, którzy czytali mojego bloga. Nadal będę czytała Wasze blogi, ale tego zawieszam i przynajmniej na razie przerzucam się do dobrego, tradycyjnego pamiętnika. 

Trzymajcie się i powodzenia w Waszych au pairskich przygodach! :))

WAKACJE!! :D






piątek, 6 czerwca 2014

małe diabełki

Przez ostatnie dni dzieci dawały mi nieźle popalić. A ja już jestem zmęczona i niedaleki powrót do domu -> 14 dni! - sprawia, że cierpliwość wyczerpuje się szybciej niż zazwyczaj. Jednak w ostatnich dniach te dzieci nawet mnicha wytrąciłyby z równowagi.

Przede wszystkim chyba w ogóle zgłupiały - rozpoczynając od wyrzucania rzeczy przez okno, wrzucania ich do umywalki, jednocześnie ją zapychając przez zabawę brudną szczotką do mycia toalety, a na moczeniu zatyczek do kontaktów i wkładaniu ich z powrotem na miejsce kończąc. Do tego chaos, który powodują jest dwa razy większy, dwa razy głośniej krzyczą, trzy razy częściej się kłócą. Nikogo nie słuchają. Nie skutkuje proszenie, nakazy, motywacja, liczenie, kara, nic, zero skruchy, przeprosin. Chyba słońce za mocno grzeje.

Nadchodzi koniec roku szkolnego, więc w szkołach odbywają się rozmaite przedstawienia, lekcje otwarte i inne imprezki. Zwłaszcza w szkole sześciolatki. Bliźniaki jednak najwyraźniej postanowiły sobie za cel popsuć siostrze wszelakie występy i przedstawienia, wbiegając na scenę, marudząc. Wystawia to na dużą próbę żyły au pair i matki, którym ciśnienie mocno wzrasta, gdy pomimo próśb, nakazów i gróźb mali recydywiści kontynuują swoje diabelskie przedstawienie. Kończy się na tym, że au pair wynosi z sali owych diabełków w ciele aniołków po czym następuje krzyk, płacz, wszyscy nagle chcą do mamy. Znudzone dzieci mają coraz to głupsze pomysły jak np. ucieczka. Pewnego razu czekałam z czterolatkiem przed klasą, aż przedstawienie się skończy, gdy ten zaczął zdecydowanie odchodzić. Mówię mu by zaczekał, że pójdziemy wszyscy razem, pytam, gdzie idzie, jednak dziecko najwyraźniej połknęło język (i rozum) i idzie dalej z diabolicznym uśmiechem na twarzy. Skręciło za róg, a ja stanęłam, myśląc, że jeżeli zobaczy, że za nim nie idę to wróci, czego można się spodziewać po chojraku, który do toalety się boi iść sam, ale skąd... Odczekałam dziesięć sekund i poszłam za nim, zakręciłam, a go nie ma. Przyspieszyłam kroku, kolejny zakręt, a co robi M.? Kombinuje przy drzwiach wyjściowych jakby tu je otworzyć!!!!!!!!!

Nie wiem czy to próba zwrócenia uwagi na siebie, gdyż zdają sobie sprawę, że wyjeżdżam, czy wariują, bo słońce grzeje?! Na pewno jednak mam tego dość. Przechodzimy z systemu naklejek za dobre zachowanie do systemu buziek uśmiechniętych lub smutnych za każdy dzień. Zobaczymy czy się poprawi...

W ostatni weekend wybrałam się na karate z sześciolatką - w ramach jej nagrody za dobre zachowanie mogła pójść ze mną. Muszę przyznać, że było bardzo fajnie. Dołączyło się do nas trzech Francuzów. A potem jeszcze jeden typek, który wiem, na pewno miał jakieś problemy psychiczne. W każdym razie kiedyś tam trenował sztuki walki i mówiąc "no dobrze, jeżeli chcecie to się przyłączę". Potem cały czas robił uwagi na temat tego, co robiliśmy. Nahuel, który nas uczy, wykazał się jednak dużą cierpliwością. Poza tym przy każdym wykopie czy uderzeniu krzyczał jakieś słowa po chińsku czy japońsku, a wszystkie ćwiczenia wykonywał w taki sposób, że staliśmy się główną atrakcją otaczających nas w parku ludzi. Co za żenada. ;p Ale nawet pomimo to było fajnie. Wieczorem w sobotę poszłam z innymi au pair na aperitivo. A następnego dnia z Nahuelem do cyrku, a właściwie na pokaz szkoły cyrkowej, co nie było spektakularne, ale całkiem ciekawe. :) A ten tydzień... Dobrze, że się kończy. Aczkolwiek kończy się też szkoła Bianci, więc w przyszłym tygodniu spędzimy ze sobą trochę więcej czasu niż zazwyczaj. Ale jeszcze tylko 2 tygodnie i dom. Dwa tygodnie!



 Spotkałam trzy sesje ślubne jednego dnia :)
 Otworzyli basen!! :)

niedziela, 1 czerwca 2014

rok?!?! rok bycia au pair

Ojej! Dokładnie rok temu mniej, więcej o tej godzinie, w której to piszę pierwszy raz wylądowałam w Hiszpanii, spotkałam host family i tym samym rozpoczęłam swoją przygodę.

Gdzie się podział ten rok?!?!

Ostatnio złapałam się na tym, że gdy ktoś mnie o coś pyta sprzed wyjazdu lub o czymś opowiadam to mówię np. "w zeszłym roku w październiku byłam na kursie xxx", no nie, w zeszłym roku w październiku byłam już w Mediolanie, to było dwa lata temu, szok. Nie ogarniam tego czasowo. :D

Na pewno nie żałuję, że wyjechałam. Mimo, że czasami praca au pair jest bardzo ciężka to kurcze, mimo wszystko ten rok był niesamowity.

Co robiłam? Między innymi...
1. Uczyłam się hiszpańskiego.
2. Byłam w Barcelonie.
3. Piłam koktajle owocowe na Boquerii.
4. Zrobiłam sobie focię z jaszczurką w Parku Guell.
5. Byłam na imprezie w Barcelonie.
6. Spacerowałam plażą nocą.
7. Robiłam zakupy w pobliżu La Rambli.
8. Wzięłam udział w bitwie na pistolety wodne w Parku della Ciutadella.
9. Opalałam się na plaży w Sitges.
10. Piłam Sangrię przy la Barceloneta.
11. Próbowałam różnych win na różnych festiwalach.
12. Kąpałam się w morzu Śródziemnym.
13. Żeglowałam po morzu Śródziemnym.
14. Modliłam się w Montserrat.
15. Obserwowałam jak rosną winogronka.
16. Spacerowałam po Andorze.
17. Jadłam lunch przy wodospadzie.
18. Jadłam paellę.
19. Piłam gin z tonikiem nad basenem.
20. Śpiewałam na polskim karaoke w Barcelonie.
21. Obserwowałam pokaz delfinów.
22. Zjechałam ze wszystkich zjeżdżalni w Marinelandzie.
23. Latałam samolotami 8 razy.
24. Zjadłam włoską pizzę (żeby to raz...) ;p
25. Zjadłam prawdziwe, włoskie gelato przy Duomo w Mediolanie. <3
26. Przyglądałam się Bolonii z najwyższej wieży miasta.
27. Spacerowałam w górę i w dół, w górę i w dół po pagórkach Genui.
28. Przechadzałam się Ponte Vecchio we Florencji.
29. "Podpierałam" Krzywą Wieżę w Pizie.
30. Zjeżdżałam na nartach w Alpach.
31. Tańczyłam na barze. ;p
32. Ćwiczyłam karate.
33. Dołączyłam do zespołu katalońskiego, grającego na instrumentach perkusyjnych.
34. Słuchałam okrzyków entuzjazmu i zawodu kibiców z San Siro, siedząc sobie na moim łóżeczku.
35. Zbierałam muszelki na plaży w Toskanii.
36. Przyglądałam się gondolom w Wenecji.
37. Uczyłam się włoskiego.
38. Zjadłam zdecydowanie za dużo owoców morza.
39. Poznałam wielu ludzi z całego świata.
40. Piłam włoskie cappuccino.
41. Widziałam głowę mojej patronki - św. Katarzyny w Sienie.
42. Grałam w bingo z całym miasteczkiem w Sant Cugat Sesgarrigues.
43. Wzięłam udział w wielu świętach, festach, paradach i innych cudach w Katalonii.
44. Zaczęłam biegać.
45. Zjadłam ogromną ilość makaronu.

Nauczyłam się trochę hiszpańskiego, całkiem nieźle włoskiego (teraz jestem na poziomie B1), dowiedziałam się dużo rzeczy o sobie, stałam się bardziej samodzielna. Baaardzo doceniłam bycie niezależnym, znajomość języków, wszystkich rodziców świata, zwłaszcza moich własnych. <3 Pozdrawiam ich serdecznie.

Za niecałe trzy tygodnie wracam do Polski. :)


sobota, 24 maja 2014

Piękne powroty

Podróże są wspaniałe, ale to powroty są najpiękniejsze.

9.05. nic nie zrobiłam, cały dzień czekałam tylko aż wreszcie nadejdzie cudowna godzina wyjazdu na lotnisko. Siedziałam na łóżku z laptopem i przewijałam w górę i w dół, w górę i w dół aktualności na facebooku. W końcu przyszedł Host, poszliśmy odebrać dzieci ze szkoły, zjedliśmy lody, pobawiliśmy się trochę w parku, by w końcu zapakować się w samochód i ruszyć na postój autokarów jadących na lotnisko.
Wysiadłam z samochodu, poszłam wziąć moją fioletową walizkę z bagażnika, wróciłam, żeby pożegnać się z dziećmi, a tam... Cała trójka siedząc w rządku w fotelikach zalana łzami. <3 Słodziaki, przytulasy, całusy. "Ale ja jadę tylko na 10 dni, wrócę." - powiedziałam do najstarszej dziewczynki. "10 dni to bardzo dużo" - odpowiedziała zanosząc się w kolejnej fali łez.
Pożegnałam się z Hostem i uciekłam w stronę autokaru.
Czas w samolocie minął mi błyskawicznie, gdyż przegadałam całe dwie godziny z pasażerem obok. ;p
Wyszłam z hali przylotów, a tam czekała na mnie kochana twarz mojej siostrzyczki. ^^ <3
Czas w Polsce minął mi szybko, jak zwykle. ;p
Zobaczyłam w końcu mojego bratanka, który jest przesłodziachny.

<3 <3 <3

Spotkałam się z rodzinką, przyjaciółkami i pojechałam na biwak z moimi kochanymi harcerkami. :)

Wracanie do Polski jest jak przejście do innej rzeczywistości. To tak jak z czytaniem książki, czytasz, zagłębiasz się w fabułę i jesteś nią pochłonięty, ale nagle coś wyrywa Cię z transu, nie jesteś pewien ile czasu minęło od kiedy zacząłeś czytać, potrzebujesz chwili, żeby się otrząsnąć.

No więc Włochy to książka, a Polska prawdziwe życie. Nie mogę się doczekać, żeby się obudzić z tego snu, a jednocześnie widząc jego koniec mam ochotę zaplanować następny. Dlatego przeglądając blogi au pair z USA coraz bardziej mnie to kusi. Ale na razie czekam na to, co będzie po obudzeniu! Czyli studia - psychologia, życie w Trójmieście, nowi znajomi, nowe miejsce, nowa praca, wszystko nowe, znowu nowe. Ja się po prostu chyba łatwo nudzę... ;p

niedziela, 11 maja 2014

Eurovision

Komentarz do występu Cleo pominę. Chociaż sama piosenka nie do końca mi się podoba to moją uwagę przyciągnęło coś innego. Nie była to "kobieta z brodą" (tak naprawdę to jest facet), bynajmniej. Nie ma się internetów od dziś, nie takie rzeczy się widziało, nie jest to dla mnie zbyt szokujące.

Zaszokowała mnie natomiast reakcja Europy. Polski występ został wiele wiele wiele razy negatywnie skomentowany za ukazywanie Słowianek jak prostytutek i "łatwych" dziewczyn, które mają do zaoferowania tylko swoje ciała. Podczas gdy dziewczyny moim zdaniem wcale tak kuso ubrane nie były, poza oczywiście uwydatniającym obszerny biust dekolcie. Jednak cycki są bardziej naturalne dla kobiety niż broda.

Dlaczego cycki oburzają, a facet, który przebiera się w sukienki i maluje zachwyca?

Dlaczego Europa na niego/ją (?) głosowała? Czy ze względu na piosenkę, czy na znak poparcia i w imię okazania jaka to postępowa nie jest, okazując tolerancję i akceptację (?) dla inności?

Inność, inność jest w cenie?

TO jest kreacja sceniczna. Co by tu zrobić, żeby bardziej zaszokować? Transwestyta to już za mało. Po co decydować się na jedną płeć? "Muszelka Kiełbasa". To mówi samo za siebie.

Łał, jesteśmy tacy postępowi, tacy tolerancyjni. Pytanie - dokąd to doprowadzi?

Mam wrażenie, że nagłe boom tematyki homoseksualnej, ciągłe rozmowy o tym, nawoływanie do "tolerancji" prowokuje zwłaszcza młodych ludzi do zastanawiania się. - A może jestem homoseksualistą? W mojej opinii wiele młodych osób może dać sobie wmówić "modną odmienność".

Ostatnio toczy się zażarta dyskusja na temat możliwości posiadania dzieci przez takie pary. No cóż. Natura odpowiada - NIE. Chociaż mi to zwisa i powiewa i może dwie osoby tej samej płci mogą wychować dziecko lepiej, zapewnić mu lepsze warunki niż "normalna" para to jest to po prostu nienaturalne.

Trochę odstąpiłam od głównego tematu, ale chodzi o to, iż gdy masowo serwujemy coś ludziom i pokazujemy nasze zainteresowanie "innością". Komercjalizacja tolerancji - pokażmy coś nowego, przesuwajmy granice, ale bądźmy tolerancyjni wobec wszystkiego, przecież to nic złego być innym. To czy ludzie nie będą chcieli przykuć do siebie uwagi naśladownictwem?

Widząc oszałamiający wynik "Muszelki Kiełbasy" zaczynam się zastanawiać czy jak za 40 lat wyjdę z domu na spacer to zobaczę tłum ludzi w sukienkach, z brodą. W imię tolerancji, jednoczmy się. Czy moje dzieci zapoznając się z nowymi ludźmi ich płci będą musiały domyślać się po imieniu?

Wstrzącha mną na tą myśl. Ciary, ciary, ciary. No ale może to tylko żart. Może Europa ma po prostu takie poczucie humoru. Może to piosenka wszystkich zachwyciła. Może moje przemyślenia są bezsensowne.