niedziela, 27 października 2013

łykend! :D

Zacznijmy od serii starszych zdjęć:

 Od prawej: widok z samolotu, przebieżka boso po lotnisku czyli kontrola bezpieczeństwa i zdradliwe kółeczka w trampkach oraz wspaniały widok na Bergamo z okna lotniska, którego nie widać, bo zdjęcie robione telefonem, a on nie posiada funkcji zoom -.-


 od lewej: widok z samolotu i dwa zdjęcia z Polski - polska, złota jesień i rynek główny w moim mieście :)


od lewej - racuchy (zdjęcie z Polski) i tort Bianci na 6. urodziny :)

To by było na tyle z zaległości.

Teraz trochę o weekendzie.

W piątek byłam z Sarah, Reginą i Madleną przy kolumnach (jak zwykle tłumnie obleganych przez ludzi w wieku 18-25), a potem w Navigli - dzielnicy Mediolanu, gdzie są kanały. Wyglądało to bardzo ładnie po ciemku. Byłyśmy tam z jakimiś znajomymi Sarah z poprzedniej soboty.






Do domu wróciłam o 3.30, o 4 zasnęłam, a o 8.30 do mojego pokoju wkroczyła sześciolatka. Uff, trzeba było wstać. Razem z rodzinką poszliśmy do Parco Sempione na spacer. Tam występowała jakaś grupa cyrkowa, która spowodowała, że nie dziwię się już nikomu, kto boi się klaunów. To przedstawienie przyprawiło mnie o takie trudne do opisania niekomfortowe uczucie. Ta grupa przywodzi mi na myśl taki rodzinny biznes, który nie ma się najlepiej (widać po strojach, jedna babeczka miała stanik na wierzchu jako część kostiumu? o.O). Do tego muzyka połączona z bębnami, w które waliły dzieci i dziwnymi organkami, na których grał koleś w sukience z nienormalnie długimi zębami, który gdy odchodziliśmy przewrócił się zaraz obok nas, co miało być śmieszne, ale dla mnie to było przerażające.


Macie tu krótki filmik trochę oddający psycho-atmosferę tego przedstawienia:

 Potem plac zabaw, a następnie podróż tramwajem i metrem do domu.


 Wieczorem miałyśmy wyjść do klubu, ale Sarah miała babysitting, więc skończyło się na oglądaniu nowych odcinków seriali - też dobrze. ;p

W niedzielę udałam się do kościoła, a następnie do Navigli, gdzie w ostatnią niedzielę miesiąca odbywa się targ staroci. Zanim tam trafiłam trochę się zgubiłam, ale pomógł mi pewien Włoch - dobrze, że mówiąc po angielsku pokazywał, bo powiedział, że najpierw mam iść w prawo, a później w lewo, natomiast rękoma wskazywał odwrotny kierunek. Ręce wiedziały lepiej niż język i w końcu trafiłam. Stoisk było baaardzo dużo, nie zobaczyłam wszystkich, bo chciałam jeszcze iść do Muzeum Historii Naturalnej. Targ był super, ale Navigli za dnia już nie prezentowało się tak zacnie jak w nocy. Wszystko przez kanał, który jest suchy, pełen glonów i śmieci.


 Od lewej: plac Duomo był baardzo zatłoczony, jakby coś rozdawali, gołębie nie mogąc znaleźć sobie miejsca obsiadły pomnik, na dalszym zdjęciu jabłko, które dawali w zamian za ofiarę na rzecz głodujących.


Napis na jednym z budynków "When was the last time you did something for the first time?" oraz kanały Navigli


Targ staroci, most, na którym zakochani porozwieszali kłódki i cannoli siciliani z kawałkami czekolady - bardzo dobre po pierwszym gryzie, ale potem już mi tak nie smakowało, cała byłam w cukrze pudrze od niego. Ale chciałam tego spróbować odkąd to zobaczyłam w "Cake Boss". Jednak muszę spróbować tych z Carlo's Bakery - kolejny powód, żeby jechać do USA jako au pair. ;p

Potem pojechałam do...


Nie, nie, nie do Afryki, do Muzeum Historii Naturalnej.

 Chciałam iść na wystawę reklamowaną na zdjęciu nr 1, jednak ludzie na zdjęciu nr 2 też mieli ten plan, więc stwierdziłam, że tam udam się w środku tygodnia, a tymczasem pójdę na standardową wystawę.

 Polski epizod:





I kissed a llama and I liked it... Znalazłam krewniaka iiii wodne jednorożce ^^


 To by było na tyle, w następnym poście będzie o życiu w Mediolanie :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz