sobota, 24 sierpnia 2013

Marineland, delfinki, aquapark, camping, Andora

No jasne... Postanowić pisać częściej to jedno, a praktyka - jak zwykle. ;p

Ponad tydzień do nadrobienia - no to jedziemy:

W sobotę pojechałam do Barcelony z Mają, Jenną i Vanessą (z USA). Rano chodziłam sama po sklepach, próbowałam znaleźć outlet, którego adres znalazłam w internecie. Nachodziłam się, ale znalazłam - niestety były w nim tylko męskie ubrania -.- . Trzeba będzie wybrać się jeszcze raz do Herona.

Później spotkałam Maję - znowu chodziłyśmy po sklepach. Kupiłam kolczyki - jupi, jupi. Szukałam butów. Gdy dołączyły do nas pozostałe dziewczyny poszłyśmy na Gracię, bo w tych dniach odbywała się tam festa major. Ulice są wtedy pięknie przystrojone, koncerty, występy, pokazy, castellersi, wesołe miasteczka i inne takie. ;p

Nigdy nie mogę się oprzeć "słodkiej terapii".

Większość dekoracji (jeżeli nie wszystkie) były wykonane ze śmieci - puszek, butelek, etc.




 W niedzielę słodko się leniłam.

W poniedziałek pojechaliśmy do... Marinelandu!! Woohoo! Najpierw staliśmy w dłuuugiej kolejce do kasy. Gdy udało nam się wejść do aquaparku (pod gołym niebiem, oczywiście) poszliśmy na pokaz. Najpierw swoje show miały dwa lwy morskie, a potem delfinki. ;3 Kocham delfinki.


Po pokazie poszliśmy na podbój wszystkich zjeżdżalni, których naturalnie nie mam zdjęć (tylko trzech - poniżej, a było jeszcze 7 innych + wodne place zabaw dla dzieci), było świetnie.
Za to delfinom i lwom morskim napstrykałam trochę fotek:









Następnego dnia - we wtorek przygotowywaliśmy się do wyjazdu na camping. :)

W środę o 10 - godzinę później niż było zaplanowane - czyli jak zwykle, wyjechaliśmy na camping!
Gdy dojechaliśmy na miejsce rozstawiliśmy namioty, zjedliśmy lunch i pojechaliśmy do Andory. Kolejne państwo na mojej mapie "gdzie byłam" może zostać odhaczone.

Stolica - Andora nie jest jakimś specjalnie ciekawym miastem. Całkiem ładnie tam, czysto, w zimie to zapewne dobre miejsce na narty. Wszędzie wokół góry. Ja nie mogłabym tam mieszkać, taki wysoki horyzont jest dla mnie w pewien sposób ograniczający. Aczkolwiek jak już się człowiek wdrapie na górę to widoki są piękne. Ja na szczęście "wdrapywać" się nie musiałam, gdyż wjechaliśmy na górę samochodem.

Następnego dnia zobaczyliśmy kilka ładnych widoczków i pobliskich miasteczek, a wieczorem dzieci miały pojeździć na koniach, jednak zanim dotarliśmy do stadniny rozszalała się burza.

Koniki musiały poczekać więc do dnia następnego, a my w tym czasie graliśmy w rumikub i pojechaliśmy do innego miasteczka zjeść kolację.

Ostatniego dnia campingu, zaraz po przejażdżce konnej pojechaliśmy do restauracji 'Anna', gdzie zamówiłam sobie kotlet z kurczaka i dostałam niedosmażonego, a frytki były tłuste. Ostatnim przystankiem był Vic, gdzie udaliśmy się na lody.



 



 Zdjęcie z krową - bo dlaczego nie? ;p







A dzisiaj pojechałam do Vilanovy, żeby poszukać trampeczek. Chodziłam, chodziłam, przeszłam całą ramblę i gdy zmarnowana wracałam do domu dziadków dzieci, zobaczyłam sklep, który wcześniej przeoczyłam! Jupiii! Niebieskie trampeczki za kostkę za 9.90 euro witajcie!

2 komentarze:

  1. Aaaaaa! jak pięknie! ja za 13 dni lecę do Irlandii, i trochę się stresuję więc szukam operek na blogspocie i trafiłam! <3 i to takie głupie ale mamy takie same sandały :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hey Kasia :) Dzisiaj wreszcie troszkę spokoju i był czas na przeczytanie całego blogga :) Najlepsza jak dla mnie jest własnie ta notka bo wracają wszystkie wspomnienia z Hiszpanii . Zabrakło mi tylko tutaj zdjęć Font màgica jak i papużek z Marinelandu ;] Pozdrawiam, Alan.

    OdpowiedzUsuń