Mój ostatni post był czterdziestym, a blog ma już ponad 4 tysiące wyświetleń (pewnie połowa tego to moje wyświetlenia, ale fakt faktem!).
W poniedziałek około 8.40 zapakowaliśmy się w samochód (ja, Eva, Pep (jej brat) i Andreu) i pojechaliśmy do Sant Carles de la Rapita, gdzie byliśmy ok. 10.
Wypłynęliśmy w morze. Pomimo, iż nie było zbyt emocjonująco ze względu na brak wiatru to było bardzo sympatycznie. Potem zjedliśmy lunch w restauracji - małże, smażone krążki z kalmarów, paellę i lody, a do tego dwie butelki cavy - oczywiście rodzinnej (które kosztowały 14.50 za butelkę, a w bagażniku mieliśmy dwie takie same, swoje xd).
Wracając natknęliśmy się na flemingi oraz pola ryżu.
We wtorek wybraliśmy się na plażę do Vilanovy, gdzie wypożyczyliśmy rowerek wodny ze zjeżdżalnią. ;D Potem standardowo wzniosłam z dziewczynkami zamek z piasku (którego jednak nie dane nam było skończyć, bo było późno i musieliśmy wracać).
W środę przez cały dzień nic specjalnego się nie działo, ale za to wieczorem pojechaliśmy do Sitges na spacer i na lody.
A w czwartek już o 8 musiałam zwlec się z łóżka, bo jechaliśmy do Montserrat! :) Było przepięknie. Najpierw takim mini-pociągiem podjechaliśmy na plac przed kościołem, bo przyjechaliśmy dość późno, tam zjedliśmy kanapki - biquini - czyli jamon i ser. O 11 była msza, po której poszłyśmy z Evą zapalić świeczki. Jeszcze trochę się pokręciliśmy, porobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy na lunch rodzinny.
Na imprezkach rodzinnych można najeść się samymi przystawkami.
Menu:
przystawki: chipsy (różne rodzaje), chipsy domowe, krokieciki z puree ziemniaczanym i kurczakiem, małże, jajka faszerowane, oliwki, orzeszki, sałatka, do tego wina;
obiad: kanalons (nie wiem jak to się pisze), w każdym razie mięso zawinięte w makaron, zapiekane z serem, taka zapiekanka,
deser: najpierw owoce, a potem ciasto cytrynowe i lody (lodów już nie mogłam).
Do końca dnia już praktycznie nic nie zjadłam.
Dzisiaj nic nie robimy, więc wreszcie zabrałam się za tą notkę, uff..
Jeszcze zdjęcia z Montserrat:
Legenda związana z Montserrat:
Ok 50 roku n. e. przybył św. Piotr i w grocie-pustelni pozostawił drewnianą figurę Matki Bożej z Dzieciątkiem wyrzeźbioną przez św. Łukasza.
Grota i góra zostały wcześniej przygotowane na miejsce spoczynku figury
przez anioły używające złotej piły. To w wyniku ich działalności góra
miała uzyskać obecny kształt (jej nazwa znaczy "przepiłowana góra").
Podczas najazdu muzułmańskiego figura zaginęła, ale w 880 została
cudownie odnaleziona w Świętej Grocie (Santa Cova) i jej odnalezieniu towarzyszyło wiele cudów, wizje i niebiańska muzyka. W miejscu jej odnalezienia zbudowano kaplicę.
Legenda mówi też o tym, że to w tym miejscu Parsifal odnalazł św Graala.
Piękny kościół, gdzie znajduje się Madonna z Montserrat.
Jedna świeczka za rodzinę, druga za przyjaciół. :)
Widoki były cudowne, same góry są specyficznie i różnią się od otoczenia.
Widok chmur i cienia, który tworzą na Ziemi - piękne!
Ok, to by było na tyle dzisiaj. :) Następna notka pewnie we wtorek lub środę.
zdjęcia genialne! Bardzo przyjemnie czyta się bloga i na pewno będę wracać! :D
OdpowiedzUsuńprzyjemne zdjęcia! trafiłam tu przypadkiem, bo czytam własnie o żeglowaniu po morzu Śródziemnym - moja nowa pasja po wakacyjnym rejsie z ekipą [url=http://train-and-sail.com]train-and-sail[/url] . A pomyśleć, że kiedyś bałam się panicznie wody :)
OdpowiedzUsuńprzyjemne zdjęcia! trafiłam tu przypadkiem, bo czytam własnie o żeglowaniu po morzu Śródziemnym - moja nowa pasja po wakacyjnym rejsie z ekipą train-and-sail. A pomyśleć, że kiedyś bałam się panicznie wody :)
OdpowiedzUsuń