sobota, 27 lipca 2013

różne różności z całego tygodnia

Łoł! Nie sądziłam, że od ostatniego posta minął już tydzień, a nawet więcej!! Nieładnie...

W każdym razie w piątek chyba nie działo się nic specjalnego.

W sobotę rano pojechałam do Barcelony z Magdą, poszłyśmy na Pl. Espanya i oczywiście przejście po sklepach - kupiłam sobie spodnie do biegania. Potem wróciłam do domu, gdyż wieczorem pilnowałam dzieci.
Podsumowanie: Paula zrobiła "pi-pi" na środku salonu, Julię bolała głowa, a ja nie wiedziałam czy mogę jej dać jakieś tabletki i jakie (nawet jakbym chciała jej dać to nie rozumiem po hiszpańsku, które są na ból), w każdym razie kryzys został opanowany przy pomocy bratowej hostki, do której miałam dzwonić w sytuacji kryzysowej (a tego samego dnia wcześniej powiedziałam, że wszystko będzie miodzio i na pewno nie zadzwonię, hah). A, i jeszcze potłukłam talerz, a pizza za mocno się przypiekła. Ufff, to był męczący wieczór.

W niedzielę znowu wybrałam się do Barcelony - cel: plaża Barceloneta! Razem z Patrycją i Giulią planowałyśmy tylko plażę, jednak ostatecznie poszłyśmy dużo dalej... A ja wybrałam się w... japonkach... Całe szczęście przemiła pani w aptece dała mi dwa plastry gratis, żebym nie musiała kupować całego opakowania. <3 *Tutaj muchas gracias i pozdrowienia.* Poszłyśmy do Parku de la Ciutadella, zobaczyłyśmy Łuk Triumfalny. Następnym celem było Muzeum Picassa, lecz niestety kolejka była taka długa, że wątpiłam czy nawet jeżeli w niej staniemy zdążymy wejść przed zamknięciem.

W poniedziałek nic, we wtorek był jakiś koncert z okazji festy major Sant Cugat Sesgarrigues, w środę spotkałam au pair z Czech. Spotkanie umówione przez rodzinki - zawsze jak tak robią czuję się jakbym szła na randkę w ciemno. Ostatnia "randka" była beznadziejna, ta całkiem przyjemna. Chodziłyśmy po sklepach i byłyśmy na lodach. Po ostatnim razie stwierdziłam, że zakupy to dobry pomysł, bo to daje temat do rozmowy, a jak się nie chce rozmawiać to łatwo można znaleźć inny obiekt zainteresowania - patrz: ubrania/ torebki/ buty/ dodatki. Wieczorem natomiast była projekcja filmu, po katalońsku. Poszłam, bo stwierdziłam, że przynajmniej zjem sobie popcorn. Ale... popcorn nie był świeży, a kupny - co za zawód, gumiasty, zimny popcorn - tragedia. Wróciłam do domu i zjadłam lody.

W czwartek znowu nic specjalnego, a dzisiaj - w teorii wczoraj - piątek pokaz ogni - coś szalonego. Najpierw poszliśmy do Mirelli i Paula na kolację, a około 23.15 na plac, gdzie zaczynał się pokaz. "Diabły" ze sztucznymi ogniami, więcej sztucznych ogni i naturalnie fajerwerki, na które nie starczyło mi baterii w aparacie. Katalonia nie jest najbardziej eko miejscem na Ziemii, na pewno nie.

A jutro wybieram się doo... Barcelony - a jakże. ;p Po co? O tym w następnym poście, tymczasem trochę zdjęć:

jfdifjdojigvkxdfvgjisd!!!! z tego co widzę żadne zdjęcia z dzisiaj się nie zapisały!!!! ;//////!! aaaaaaaaa, sad, ale trochę z Barcelony + inne:

 kury wujka Evy ;D
 winogronka nadal rosną ^^ mniami!









 aż miło się zgubić w takich uliczkach Barcelony ;3
 trafiłyśmy na jakąś akcję nawołującą do legalizacji marihuany przed siedzibą władz
chuches!! <33 mniami mniam! sklep z żelkami na sztuki - poczuj się jak pięciolatka

Ślinka zaczyna mi lecieć jak patrzę na to zdjęcie. Buenas noches! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz