sobota, 15 czerwca 2013

z innej beczki - czyli mały misz masz

Hej ;)

W tym tygodniu wiele się nie działo.

W poniedziałek spotkałam się z inną au pair z Polski, ale to była jakaś katastrofa, totalne niedopasowanie charakterów. Rozmowa wyglądała tak, jakbym przeprowadzała z nią wywiad. No me gusta.

Reszta dni upłynęła w miarę normalnie. Byliśmy na występie gimnastyczno-tanecznym dziewczynek. Poza tym chyba nigdzie nie byliśmy, a przynajmniej nie dalej niż w domu brata E. ;p

Teraz jesteśmy na wycieczce weekendowej, ale o tym w niedzielę lub poniedziałek.

Trochę spostrzeżeń:

z kościoła: (chyba jeszcze o tym nie pisałam?)
-nigdy nie klękają, w żadnym momencie, tylko stoją lub siedzą;
-Komunię przyjmują do rąk


z kuchni:
-na śniadanie jedzą suchary bądź grzanki z marmoladą, magdalenki, płatki śniadaniowe, herbatniki, piją mleko i sok pomarańczowy,
-chleb zamiast masłem smarują pomidorem i polewają oliwą;

wolność dla Katalonii:
-na wielu domach można zauważyć wywieszone flagi:
Katalonia chce się oderwać od Hiszpanii ze względu na to, że mają swój język, kulturę, nie podobają im się rządy Madrytu;

Bardzo popularni są tu castellersi (wspominałam wcześniej o tym, że poszliśmy na ich próbę), którzy z własnych ciał tworzą wieże - co wygląda super. Jednak jest dość niebezpieczne. Na samej górze zawsze są dzieci. Raz jedno spadło i zginęło... Fotka z ich próby:



Zapomniałam dodać zdjęcia, które ostatnio zrobiłam w Vilanovie, macie chociaż to:

Przez przypadek natknęliśmy się na wyścigi... ręcznie sterowanych samochodzików:

To by było na tyle z ciekawostek "z innej beczki", pewnie i tak o czymś zapomniałam. W kolejnym poście szczegółowo opiszę nasz weekendowy wypad do Sant Joan de les Abadesses! ;D

Adiós!

poniedziałek, 10 czerwca 2013

el bingoooo!

Hola!! Przedwczoraj poszłam spać o 4! Znowu! Tym razem jednak nie z powodu złego samopoczucia, bynajmniej!

W miasteczku co roku organizowany jest turniej bingoooo! (nie wiem na co w ten sposób zbierają pieniądze, ale to świetny sposób, 1 kupon 2 euro, 5 gier, 10 euro od osoby - a tam było 500 osób!) Ale od początku...

Wczoraj była sobota - normalnie J. ma wtedy tenis, ale rano była burza, padało i trening został odwołany. Tak więc podczas gdy E. dawała korepetycje z angielskiego i matematyki pewnej dziewczynce z Hostem i dziećmi pojechaliśmy do Vilanovyyy (z której zdjęć wcześniej nie było, bo Kasia nie wzięła aparatu - brawa dla mnie) odwiedzić rodziców A.

Gdy dojechaliśmy na miejsce spotkaliśmy się z jego siostrą - R., z którą pojechałam nad morze i poszłam na przechadzkę po mieście. Gdy mnie odwiozła pochodziłam jeszcze trochę sama, wiem gdzie jest Zara, Mango, Pull & Bear. Postanowiłam kupić loda, jakoś na migi i pomieszanym angielskim z hiszpańskim udało nam się porozumieć. Tak więc zjadłam loda, który był niby "petit", ale wcale nie taki mały, dobrze, że nie wzięłam dużego, o smaku który myślałam, że będzie truskawkowy, a był... nawet nie wiem, może jakieś mango? Ale całkiem smaczny i miał małe różowe żelki w środku. <3 Mniami, przestał wyglądać smakowicie jak już pomyślałam, żeby zrobić mu zdjęcie.

Pojechaliśmy do domu i zjedliśmy lunch. Mówiłam E., że pierogi będzie trzeba jeszcze usmażyć przed wyjściem. Za jakiś czas przyszła do mnie z brązowiutkim pierogiem - usmażonym w głębokim tłuszczu. Moje oczy - O.O Aleee... Nie tak usmażone. Wtedy zrobiła tylko kilka, więc reszta została podsmażona prawidłowo. ;d hah Potem E. zrobiła dwie pizze, przyjechała R. i poszliśmy na bingoooo. 500 osób siedziało przy stołach z rodzinami i jadło kolację - świetne! O 11 zaczęliśmy grać. Hostka początkowo pisała mi liczby na stole (na którym był jednorazowy obrus papierowy), a potem poszła zapytać prowadzących czy nie mogą mówić liczb po angielsku (specjalnie dla mnie, hah ;d), jednak umieli liczyć tylko do 10 plus liczbę 69 - przy której zawsze wybuchał szmer śmiechów. Więc E. nadal pisała mi na stole, ale prowadzący cały czas się do mnie jakoś odnosili - a to pytali przez mikrofon jak mi idzie, a to coś tam. ;p Potem zawołali mnie na scenę i dostałam dwa lokalne wina. Jak ktoś w tym miasteczku jeszcze nie znał mojego imienia to teraz je zna, bo żeby gościu dzierżący mikrofon je zapamiętał ludzie musieli powtarzać mu je jakieś tysiąc razy. Kasz? Kasza? Kesza? Kaza? KASJA!

Nic nie wygraliśmy, ale było zabawnie. Gdy wróciliśmy do domu (o 2.30) przyszli do nas jeszcze przyjaciele Hostów i piliśmy gin z tonikiem nad basenem (który z resztą jest bardzo ładnie oświetlony).


a tak, prowadzący byli przebrani za księży i przedstawiali wybranie nowego papieża, bo co roku prezentują najistotniejsze wydarzenie jakie miało miejsce i robią skecz ;d























Następnego dnia - w niedzielę poszliśmy do kościoła, gdzie była duża część rodziny, gdyż Msza była w intencji babci E. Później czytałam książkę i przypatrywałam się jak Host przygotowuje lunch - krewetki (nawet nie były złe, całkiem smaczne, chociaż te nóżki i pancerzyki, które trzeba usuwać... zwłaszcza te nóżki... nóżeczki) z kurczakiem i sałatką (na stole przy lunchu często też są chipsy).

Około 16 pojechałam z N. i M. do innej wsi i poszłyśmy na kawę z dwiema dziewczynami, z których jedna była jakiś czas temu w Krakowie (chyba na erasmusie). Później razem udałyśmy się na próbę BATinKAT I grałam na bębenku


- o, dokładnie na takim ;D to było świetne! być może dołączę do grupy na 3 miesiące mojego pobytu tutaj :))



Dzisiaj spotykam się z jakąś au pair z Polski (prawie nic o niej nie wiem, bo to spotkanie umówione przez nasze Hostki, bo M. (bratowa albo przyjaciółka E., trochę się w gubię w relacjach rodzinnych) powiedziała o tej rodzince E., a nie wiem czy oni mówią po angielsku, więc Hostka się z nimi kontaktowała ;d).

wooo hooo ^^

sobota, 8 czerwca 2013

la playa!!

Wczoraj dziećmi zajmowali się dziadkowie, więc z E. miałyśmy dzień wolny i udałyśmy się do Sitges! Najpierw pochodziłyśmy trochę po miasteczku, wypiłyśmy kawę w kawiarni z widokiem na morze. Potem poszłyśmy na plażę, gdzie zjadłyśmy lunch - kanapki z kurczakiem i resztki ostatniej pizzy. :) Pierwszy raz w tym roku kąpałam się w morzu. :D

E. strasznie się spaliła (ja nie, bo nałożyłam więcej kremu, o czym z resztą E. mi przypominała, bo w tym roku się jeszcze nie opalałam i byłam blada.

Spostrzeżenie z tego dnia - 80% kobiet na plaży było bez staników. Jak to zobaczyłam - o.O Okeeej ;d Nie mam nic przeciwko, ale w Polsce to się często nie zdarza, a jak już się zdarza to spotyka się z wielkim oburzeniem.

Odebrałyśmy dziewczynki ze szkoły. Poszłam na spacer po wiosce, rozejrzeć się i porobić zdjęcia. Jak wróciłam zjedliśmy kolację. Wieczorem kładłam dziewczynki spać.

Dzisiaj lunch jadłyśmy u L., bratowej Hostki, ponieważ O., jej córka, a zarazem kuzynka moich dziewczynek miała dzisiaj pierwsze urodziny. Jest słooodka. ^^

Robiłam pierogi ruskie, bo jutro idziemy na bingo i każdy miał przynieść coś do jedzenia, Hości robią dwie pizze, zaoferowałam, że zrobię coś polskiego. Pierogi nie do końca wyszły tak jak powinny, ale trudno. Zganiam winę na to, że Hostka zaproponowała zrobienie ich za pomocą thermomixa, żeby było szybciej.

Wieczorem pojechaliśmy na występ gimnastyczno-taneczny starszych dziewczynek, potem zobaczyć próbę castellersów

Z E. trafiłyśmy też na striptiz na ulicy (zaplanowany, nie spontaniczny), w Vilafranca dużo się działo, bo mają tam noc zakupów, a przy okazji jakieś występy na ulicy, petardy, a w sklepach rozdawali wino i przekąski, love! Nie miałyśmy czasu się pokręcić, poza tym i tak było zimno. :(

Wczoraj spałam tylko 4 godziny, bo do 4 nad ranem przewracałam się z boku na bok. Jestem trochę przeziębiona. :(((

Zdjęciaaaa:

 




 kocham palmy <3 <3 <3
 ...i mam z nimi zdjęcie ^^
 mają ładniejsze muszelki od tych polskich, małżwiastych ;p
 moje miasteczko - wieś
 ...rosną sobie winogronka...
teraz są małe, ale w sierpniu... mmm... ;3 me gusta winogronka

środa, 5 czerwca 2013

uno dos tres cuatro!

Jestem z siebie dumna! :D Umiem liczyć do 100 po hiszpańsku, nazywać niektóre kolory i mówić proste zdania z "mieć" i "iść".

Wczoraj starsze dziewczynki były na wycieczce, więc rano zapakowałyśmy je do autobusu, pomachałyśmy i pojechałyyyy na plażę! :)

Z E. wybrałyśmy się do Carrefoura na zakupy. Jedyna rzecz, która mnie tam zaskoczyła to stoiska z nogami świń, jedna noga kosztowała około 85 euro, jeżeli się nie mylę - to więcej niż moja tygodniówka! ;D Ta noga to tutejszy przysmak.

E. powiedziała, że mam wziąć co tam lubię, wzięłam herbatę, bo oni jej nie mają i nie piją, co jest powodem picia przeze mnie zwiększonej ilości kawy. ;p

Potem zabrałyśmy najmłodszą do domu. Po lunchu, na który był kurczak <3 mała poszła spać, a ja czytałam sobie książkę w hamaku. ^^

Odebrałyśmy dziewczynki ze szkoły i pomogłam w ich kąpieli, poszły spać, a ja siedziałam z Hostami. C. przyszła i poprosiła mnie, żebym przeczytała jej i J. bajkę po angielsku. Po tym oglądałam z E. i A. "Master chefa" i aż brzuch rozbolał mnie ze śmiechu. ;D Bardzo dobrze się z nimi dogaduję.

Dzisiaj byłam z małą sama w domu, budziłam ją i odbierałam z przedszkola. Wieczorem poszłam z J. i P. na plac zabaw.

Muszę koniecznie jechać do miasta i kupić balsam do ust, bo są strasznie suche. :((

Jutro czwartek - jueves, dziewczynkami zajmują się dziadkowie, a z ja z Hostką jedziemy na plażę do Sitges! ;D będą nowe zdjęcia! :))

Tymczasem buenas noches! ;p


poniedziałek, 3 czerwca 2013

hablo solo un poco de español

¿Cuál es tu nombre?
Mi nombre es Kasia! 

Dzisiaj odbyłam pierwszą lekcję hiszpańskiego! Ale od początku...

Wstałam o 8, zjedliśmy śniadanie, P. płakała cały ranek. Wczoraj i przedwczoraj też. E. powiedziała mi, że normalnie nie płacze, podejrzewamy, że jest zdezorientowana, ponieważ E. zaczęła mówić do niej po angielsku. Mimo wszystko dzisiaj po powrocie ze szkoły wszystko było ok. A, i muszę dodać - nie płacze przeze mnie, przytula się do mnie, przychodzi ze szczotką i gumką i pokazuje, że mam ją czesać, jest słodka!

Śniadanie było ciężkie, ciężko jest opanować trzy dziewczynki na raz, nie dziwię się, że Hości chcieli mieć au pair. Najgorsza sytuacja jest wtedy, gdy dwulatka chce wziąć jakąś zabawkę, która należy do pięciolatki. Kiedy zabierasz zabawkę którejkolwiek płacze. Sposób: Pięciolatka zrobi więcej hałasu jak zrobisz coś nie po jej myśli, lepiej spróbować zainteresować dwulatkę czym innym. Przetestowane na dwóch dwuletnich dziewczynkach. 

Przyszła dzisiaj do nas A. (2 latka) i bawiła się z P. (2 latka). P. miała swoją walizeczkę z zabawkami i A. chciała ją wziąć, wtedy ta pierwsza już zbierała się do płaczu, ale opanowałam sytuację dając A. kredki, narysowałam jej serduszko, być może fakt, że mówiłam po angielsku też trochę ją rozproszył i wtedy ciach, walizka dla P. i spokój. <3 Cieszę się, że zaczynam rozumieć gesty P., gdy coś chce. Ona także rozumie moje i język nie jest nam potrzebny. 

Wracając do śniadania... Po nim pojechałyśmy odwieźć dziewczynki do szkoły (i tak byłyśmy spóźnione). A następnie do Vilafranca do mamy E. (której tam z resztą nie zastałyśmy), zawieźć koszule do prasowania (mama E. ma dwie pralnie), miałyśmy mało czasu na zwiedzanie, ale E. pokazała mi kilka uliczek i kościół. Zrobiłam kilka zdjęć. Kiedy A. wrócił z pracy pytał mnie jak podobała mi się Vilafrance, a E. na to, że dzisiaj zrobiłam zdjęcia, a wczoraj nie i Vilafranca (miasto E.) jest lepsza od Vilanova (miasto A.). :D Wszystko oczywiście w żartach. (A szczerze żałuję, że wczoraj nie wzięłam aparatu, bo widok na morze był cudowny i krajobrazy jakie mijaliśmy po drodze <3 ahh. Muszę sobie strzelić foteczkę z palmą, koniecznie! 

Odebrałyśmy dziewczynki ze szkoły, zjadłyśmy lunch - makaron z sosem i żeberkami, na deser jabłka i gruszki, trochę zabawy, potem znowu szkoła. Dla mnie pierwsza lekcja hiszpańskiego! La lección fue genial. (to może być źle, tak daleko nie dotarłam i pomaga Wujek Google) Kiedy odebrałyśmy je o 17.30 (tylko dwie starsze, najmłodsza już nie wraca do szkoły po 12.30, dzisiaj sama ją budziłam po drzemce i nie płakała ^^) poszłam z nimi zobaczyć kogutyyy i na plac zabaw. A. przyjechał z pracy i zrobił omlety z serem na obiad, które jedliśmy z ziemniakami i groszkiem, na deser słodycze, które przywiozłam i orzechy w czekoladzie.

Przeczytałam dzieciom bajkę i dobranoc! :) Buenas noches!



 Bruc - najmłodszy z rodziny (dwa miesiące). ;p Dzisiaj wpadł do basenu.

 i trochę zdjęć z Vilafranca... uliczka
 ...kościół...
...pomnik, przedstawiający ludzką wieżę - to jest bardzo popularne w tych okolicach i na początku września w Vilafrance odbywa się festiwal, gdzie ludzie tworzą ze swoich ciał wieżę...
...i taki tam placyk :)



O dziewczynkach:
J. - najstarsza, 7 lat, odpowiedzialna, spokojna, empatyczna, wyrozumiała, inteligentna, cicha,
C. - 5 lat, najgłośniejsza, energiczna, humorzasta, przytulaśna, ciekawa wszystkiego, żywo okazująca swoje emocje, które zmieniają się z minuty na minutę, lubi się wygłupiać, nie zawsze myśli nad skutkami swoich czynów,
P. - najmłodsza, chce robić to, co starsze siostry, słodziutka :)) !


Ohhh, padam! Jutro dziewczynki jadą na wycieczkę szkolną i w domu zostaje tylko najmniejsza. :)

ciąg dalszy :)

Widzę, że opisywania niczego nie mogę zostawić na później, bo z upływem czasu mam coraz więcej do napisania.

W każdym razie wracając...
Zauważyłam ich i A. od razu wziął ode mnie bagaże, przywitałam się z nimi - Hiszpanie zawsze na powitanie całują się w oba policzki, w Polsce nigdy nie wiadomo. :D Dzieci się do mnie przytuliły i pojechaliśmy zjeść lunch nad morze - bagietka z 3 rodzajami wędlin - salami i dwie jakieś wędliny specyficzne dla Katalonii. Hostka tłumaczyła mi z czym są bułki i mówi "dżam", powtórzyła to kilkukrotnie, więc byłam przekonana, że to "jam", ale potem zaczęła tłumaczyć mi proces, w jakim to się przygotowuje - wsadza się do soli na kilka miesięcy, taaa... to była "ham". :D Potem dzieci bawiły się na placu zabaw, a ja z Hostami piliśmy kawę. Pojechaliśmy do domu przez Barcelonę, żebym mogła ją zobaczyć. Potem oglądałam z dziewczynkami "Świnkę Peppę" po angielsku, graliśmy w piłkę, leżeliśmy w hamaku. Ok. 23 jedliśmy następny posiłek, od 13, w sumie nawet nie zauważyłam jak ten czas minął. Jedliśmy pizzę, ciasto miało grubość około jednego milimetra. Jedna pizza była z boczkiem, cebulą i serem, a druga z serem normalnym i wydaje mi się, iż był to kozi ser, ale pewności nie mam. Były pokrojone w małe prostokąciki, a przez to, że były takie cienkie chrupały jak chipsy. ;p Do tego sałatka i białe wino. Poszłam spać około pierwszej, po sprawdzeniu fejsbuka i napisaniu tu postu.

Dzisiaj (technicznie wczoraj) wstałam o 9. Zjedliśmy śniadanie i poszłam do kościoła z E., J., C. i P.. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc czekając przed kościołem grałyśmy w chowanego, przyłączyły się do nas jeszcze dwie inne dziewczynki. Potem zjedliśmy lunch - małże w sosie, sałatka, karczochy i wieprzowina z grillla. Do tego chleb katalański także upieczony na grillu, który oni jedzą z pomidorem, którego rozgniatają na nim (kroją pomidora na pół i smarują nim chleb) i polewają oliwą, i różowe wino. Na deser lody. Znowu piłka, moczenie nóg  basenie. Ok. 16.30 pojechaliśmy do szkoły, bo dzisiaj była 10. rocznica działalności przedszkola, które przy niej się znajduje. Były tam zaproszone wszystkie dzieci, które je ukończyły. Były tam zorganizowane różne zabawy, m. in. wielki chińczyk, w którego nikt nie grał za to dzieci stawiały pionki (które miały jakieś 30 cm wysokości) jeden na drugi, tworząc z nich wieżę. W ogóle tu jest bardzo dużo małych dzieci, w wieku 0-4 lata. Dowiedziałam się, że E. jest przewodniczącą Rady Rodzicielskiej w szkole. A. zgłosił się jako wolontariusz i na tej imprezce przygotowywał budyń czekoladowy, który podawali z biszkoptami. :) Zaraz stamtąd pojechaliśmy do Vilanovy, gdzie był festiwal win (?) i próbowaliśmy różnych win, białego, czerwonego i cava - cava to coś jak szampan, wino fermentowane dwa razy, które ma bąbelki. Smakuje mniej więcej jak szampan. Dzieci w tym czasie były z dziadkami, a z nami była siostra A. i jej mąż, którzy mówią dobrze po angielsku. ;D (W międzyczasie poznałam też część rodziny, która słaaaabiutko mówi po angielsku lub wcale. Btw jak ktoś chciałby być sławny to polecam bycie au pair na wsi w Hiszpanii - jesteś atrakcją jak się patrzy. ;D) Po powrocie do domu dzieci poszły spać, wcześniej siedziały ze mną jak rozmawiałam z mamą przez skypa. ok. 22.45 siedziałam z Hostami w kuchni na małej kolacyjce - zjadłam tylko jogurt. ;p Ale są bardzo w porządku. Jak jechaliśmy do Vilanovy to "sprzeczali się", które miasto jest lepsze - to (skąd jest A.) czy Vilafranca (skąd pochodzi E.). ;D


Pewnie zapomniałam o wieeelu rzeczach, ale już padam, a jutro dzieci idą do szkoły na 9. Są tam do 12.30, wracają na lunch. I znowu do szkoły na 15 do 16.30, ale że mają dodatkowe zajęcia to do 17.30. Jutro pierwsza lekcja hiszpańskiego z E.! :)

Jutro opiszę charaktery dziewczynek.

Branoc! :)

niedziela, 2 czerwca 2013

hola Espana!



 Dotarłam, jestem, żyję!


Około godziny 5 zwlekłam się z łóżka. Po zapakowaniu szczoteczki do zębów mój bagaż był kompletny. Na lotnisko dotarliśmy około 7.15, zjadłam tam śniadanie, potem sprawdziliśmy bagaże: rejestrowany: 19kg, podręczny 9,64 kg :D (wagi podręcznego i tak mi nikt nie sprawdzał). Oddałam moją fioletową walizę i czekałam z rodzicami i bratem, bo miałam i tak sporo czasu. 

W końcu poszłam! Kontrola bezpieczeństwa była szybka i bezproblemowa. :) Byłam już po "drugiej stronie" i została mi godzina do odlotu, więc poczytałam trochę książkę, zaczęła się "odprawa ostateczna" czyli check przed pójściem do samolotu, kolejka na początku ledwo się ruszała, a potem ruuuuszyła. Usiadłam sobie przy okienku i czekałam na start. Stewardessy pokazały co miały.
Btw uwielbiam je! ;d To taki zabawny zawód, to całe pokazywanie (a robiły to z takim znudzeniem, które dodatkowo wyostrzało komizm sytuacji).

Tak, to moja pierwsza podróż samolotem, więc była bardzo ekscytująca. Toteż opiszę ją dość szczegółowo:

Wyjechaliśmy na pas iii... łubuduuuu! Pognaliśmy, prosto przed siebie, patrzyłam przez okno kiedy wzbijemy się w powietrze. Prędzej to poczułam, takie prześmieszne uczucie w żołądku. :D To oddalanie się od Ziemi... Wlecieliśmy w chmury, a chwilę po tym byliśmy nad nimi. To wyglądało jakbym znalazła się w krainie z waty cukrowej. <3 Czyli przecudownie! Generalnie było duże zachmurzenie i tylko miejscami przedzierały się widoczki Ziemii, np. Alpy. Tak naprawdę zachmurzenia nie było tylko nad Hiszpanią. 

Przez jakiś czas lecieliśmy nad morzem, a ja patrzyłam w dół i się zastanawiałam co to jest, jakieś takie czarne, z białymi plamkami... Góry? I dostrzegłam taką niebieską smugę i myślę co to. Przypatruję się, a przed tym... statek. W ogóle nie było widać, żeby statek się poruszał, to wyglądało po prostu jak zdjęcie satelitarne. Najpiękniejsze widoki były krótko przed lądowaniem, gdy lecieliśmy z morza na ląd, a potem te pola pod nami... Coś pięknego! Przy obniżaniu wysokości trochę trzęsło, ale mi się bardzo, bardzo, bardzo podobało! :) Bardzo! 

Po wylądowaniu brawa i fanfary. ;D Wiem, że zdanie są podzielone, ale mi się owe fanfary podobają. :D

Weszłam do budynku lotniska, zabrałam moją walizkę, nawet nikt nie sprawdził czy mam ten papierek, który dostałam przy odprawie i czy to rzeczywiście mój bagaż! I dziw się człowieku, że torby na lotnisku giną... ;p 

Gdy wyszłam z tego pomieszczenia z walizami od razu zauważyłam Hosta - A. i zaraz jak wyszłam Hostkę - E. i dzieci. ^^

Ciąg dalszy nastąpi... Oczy same mi się zamykają.